Referat Van Worden'a z konferencji OODA 2006.11.29



Prawo, archeologia i poszukiwacze - propozycje zmian
Igor Murawski

Problem amatorskich odkryć przez tzw. "poszukiwaczy skarbów" w naszym kraju, jest bardzo złożony. Przede wszystkim mówimy o bardzo dużej ilości znalezisk przypadkowych, o których, ze względu na zawiłości prawne, nie dowiaduje się nikt poza najbliższym kręgiem znalazcy. Przypuszczam, że dla znacznej części osób na tej sali, znaleziony zabytek pozbawiony swojego archeologicznego kontekstu jest bezwartościowy. Moim zdaniem jest to zbyt daleko idące uproszczenie.
Bez wątpienia idealną metodą lokalizacji zabytków są regularne prace archeologiczne, ale zabytek odkryty w inny sposób, np. metodami eksploracyjnymi, także może służyć rozwojowi naszej wiedzy historycznej i być praktycznie wykorzystany przez archeologię. Przykładem niech będzie choćby cała seria publikacji, wydanych przez Muzeum Londyńskie, dotyczących różnych aspektów życia codziennego średniowiecznego domostwa, w tym zabawek dziecięcych, o których wcześniej mieliśmy jedynie bardzo skąpe informacje źródłowe. Wszystkie one powstały w oparciu o początkowo przypadkowe, a w późniejszej fazie już planowe znaleziska wykrywaczem metali. Innym przykładem niech będzie znaleziona w ubiegłym roku rzymska moneta z wizerunkiem mało znanego galijskiego uzurpatora, Domitiana. Mówimy także o co najmniej podwojeniu liczby cmentarzysk anglo-saksońskich, i odkryciu wielu nieznanych dotąd typów monet celtyckich. Te ostatnie to także przykład już z naszego podwórka, gdyż dzięki zgłoszeniom przez poszukiwaczy, znalezisk, w Polsce podwoiła się ilość monet celtyckich wybijanych lokalnie. Weźmy również pod uwagę zabytki z okresu wędrówek ludów, które najczęściej znajdowane są bez kontekstu. Za przykład niech posłużą też znaleziska monet rzymskich na terenach Polski, o których była już mowa, a które w znaczący sposób kształtują obraz stosunków panujących w epoce żelaza, gdy weźmiemy pod uwagę lokalizację geograficzną poszczególnych monet oraz chronologię ich napływu na nasze ziemie.
Oczywiście, moneta rzymska, która trafia do kieszeni poszukiwacza, i o której dowie się jedynie żona lub kolega, dla nauki jest bezużyteczna i ma jedynie wartość materialną bądź estetyczną. Dziś, tak się dzieje w olbrzymiej większości przypadków, choć dzięki inicjatywie wielu poszukiwaczy i kolekcjonerów, coraz więcej znalezisk jest zgłaszanych i opisywanych w półoficjalnie tworzonych bazach danych. Wiedza i korzyści, które możemy czerpać z takich przypadkowych znalezisk jest ogromna, co udowodnił wprowadzony w 1995 roku w Wielkiej Brytanii, schemat dobrowolnego zgłaszania zabytków ruchomych. Schemat ten pokazał dobitnie, że materiał znajdowany w ziemi ornej przez poszukiwaczy, stanowi często niezwykle istotne źródło informacji na temat dawnej ludzkiej działalności, pod warunkiem, że zostaną spełnione pewne określone kryteria. Jednym z nich jest podanie podczas zgłaszania, precyzyjnej lokalizacji znaleziska, tak, aby w razie potrzeby móc ustalić jego pełen kontekst. Czy podobna metoda przyniosłaby pozytywne rezultaty także i w naszym kraju? Moim zdaniem, odpowiedź brzmi twierdząco, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę ilość poszukiwaczy w Polsce oraz fakt, że podejście restrykcyjne do tego problemu, nie sprawdziło się w żadnym państwie, a spowodowało jedynie powstanie szarej strefy, oraz doprowadziło do rozwoju czarnego rynku obrotu przedmiotami i obiektami zabytkowymi i kulturowymi.

Jak więc sprawić, by przypadkowe znaleziska zabytków z terenów Polski, także i u nas nie ginęły bez śladu a stanowiły cenną bazę danych i poszerzały naszą wiedzę o przeszłości?

Poniższe propozycje są wynikiem osobistych przemyśleń autora oraz dyskusji, jaka toczyła się w ostatnim czasie w środowisku polskich poszukiwaczy.
Pierwszą i podstawową sprawą powinna być możliwość prowadzenia legalnych poszukiwań przy pomocy wykrywacza metali, za zgodą właściciela gruntu i bez konieczności każdorazowego uzyskiwania pozwolenia od konserwatora zabytków. Obecne przepisy, dotyczące zagadnień związanych z podejmowaniem amatorskich poszukiwań, są prawną fikcją i nie ma możliwości ich skutecznego egzekwowania. Akceptacja prowadzenia poszukiwań za zgodą właściciela gruntu a nie konserwatora, nie będzie bowiem żadną rewolucją, a jedynie usankcjonowaniem stanu faktycznego. Poszukiwacze muszą przede wszystkim przekonać archeologów i konserwatorów o swojej dobrej woli i absolutnym poszanowaniu zasady nienaruszalności stanowisk archeologicznych. Oczywiście, z góry należy przyjąć, że, zawsze znajdą się ludzie, którzy obojętnie, jakie przepisy nie zostałyby wprowadzone, dla samej zasady i wrodzonej przekory nie podporządkują się im. Tak się dzieje w przypadku każdej działalności, każdego środowiska, każdej grupy zawodowej. Detektoryści nie są tu żadnym wyjątkiem. Jednak legalizacja poszukiwań, spowoduje w moim odczuciu, większe zdyscyplinowanie naszego środowiska i coraz bardziej konsekwentne wychwytywanie osób, które łamią ustalone zasady i prawo. Uważam, że za tymi działaniami musi pójść silna penalizacja naruszania prawa. Byłem aktywnym świadkiem takiego właśnie procesu w Wielkiej Brytanii, gdzie na początku współpracy, istniała bardzo duża nieufność i wrogość archeologów do poszukiwaczy i odwrotnie. Dzisiaj, po ponad dekadzie działania schematu dobrowolnego zgłaszania znalezisk, choć zdarzają się wciąż "czarne owce", zdecydowana większość poszukiwaczy współpracuje z archeologami, ku obopólnej korzyści i zadowoleniu.
Podobnie jak tam, powinniśmy spróbować w większym stopniu przekazać odpowiedzialność za ochronę stanowisk archeologicznych, właścicielom gruntów. Oficjalnie są przecież właścicielami tych stanowisk na swoim terenie. Uważam, że tylko świadomy właściciel będzie w stanie skutecznie chronić stanowiska archeologiczne. Nie mamy możliwości innej formy ich ochrony, bo przecież nie postawimy na każdym z nich policjanta, dlatego powinniśmy przekazać odpowiedzialność za ich protekcję w ręce właścicieli terenu. W chwili obecnej, mało który właściciel ma pełną świadomość tego co znajduje się na terenie jego gruntów i dlatego często nie reaguje na rabunkową eksplorację stanowisk archeologicznych, o ile ta eksploracja nie koliduje na przykład z pracami rolnymi. W chwili, gdy zwiększy się jego odpowiedzialność za ochronę stanowiska, z pewnością zacznie baczniej obserwować, kto i gdzie porusza się po jego włościach. Żeby zachęcić właścicieli do aktywniejszej ochrony stanowisk, można by wprowadzić pewien rodzaj rekompensaty, na przykład poprzez jakąś formę ulg podatkowych. Poszukiwacz zgłaszałby się bezpośrednio do właściciela, który miałby prawo odmówić udzielenia zgody na eksplorację a w przypadku wyrażenia zgody, wskazywałby, w jakim rejonie poszukiwania są możliwe a w jakim absolutnie niedopuszczalne.
Należałoby przy tym określić, jaki rodzaj poszukiwań wciąż pozostawałby w gestii konserwatora zabytków. Myślę, że można by sporządzić listę takich lokalizacji pod "specjalną ochroną", które dodatkowo wymagałyby autoryzacji na poziomie WKZ. Korzyści dla archeologii płynące z legalizacji poszukiwań i uproszczeniu procedury uzyskiwania pozwoleń są wielorakie.
Po pierwsze, kończymy z hipokryzją i akceptujemy stan faktyczny, co spowoduje już na samym początku poprawę atmosfery pomiędzy poszukiwaczami a archeologami. Po drugie, właściciel może posiadać u siebie kopię pisemnej zgody na poszukiwania na swoim terenie, co w przypadku naruszenia stanowiska, mogłoby usprawnić proces ukarania winnego. Po trzecie, jest to zgodne z tendencjami budowania w Polsce społeczeństwa obywatelskiego, gdyż właściciel przejmuje w ten sposób obowiązek dbania o własne dziedzictwo kulturowe. Oczywiście, WKZ powinien mieć też możliwość kontroli konserwatorskiej, podczas poszukiwań prowadzonych za zgodą właściciela terenu.

Pragnę tu jeszcze raz podkreślić, że zdeklarowana większość poszukiwaczy nie ma najmniejszej intencji używać wykrywacza metali na stanowiskach archeologicznych, chyba, że jako część regularnych badań, we współpracy i pod nadzorem archeologów. W takiej sytuacji, doświadczonych użytkowników wykrywaczy metali, można też uznać za pomocników podczas badań geofizycznych danego stanowiska.

Kolejną bardzo istotną rzeczą jest możliwość zgłaszania znalezisk odpowiednim służbom, które miałyby je katalogować i weryfikować. Mówimy tu zarówno o znaleziskach metalowych, jak i innych. Tylko spełnienie tego warunku sprawi, że akceptacja poszukiwaczy przez archeologów będzie miała jakikolwiek sens, bo tylko wtedy znalezienie ruchomego zabytku może przynieść realne korzyści archeologom i historykom. Tu również posłużę się dobrze mi znanym przykładem brytyjskim, ponieważ wierzę, że po ponad dziesięciu latach funkcjonowania, stanowi on sprawdzony i godny do naśladowania wzór, który z pewnymi modyfikacjami, uwzględniającymi polską specyfikę, można by zastosować w naszym kraju. Schemat ten jest wielkim, wspólnym sukcesem tamtejszych amatorów i profesjonalistów i przyniósł do tej pory ogromne korzyści wszystkim zainteresowanym stronom, aktywnie poszerzając wiedzę o przeszłości wysp brytyjskich. Jednym z przykładów tych efektywnych działań i wypływających z nich korzyści, oprócz tych, które wymieniłem już wyżej, jest projekt, w którym miałem także przyjemność brać udział, a który dzięki znaleziskom zgłaszanym przez poszukiwaczy, całkowicie zmienił dotychczasowy obraz dotyczący zasięgu osadnictwa Wikingów we wczesnym średniowieczu na terenie centralnej i wschodniej Anglii.
W Wielkiej Brytanii postawiono na budowę zaufania do siebie obu środowisk i kreatywną współpracę. Już w pierwszej fazie wprowadzania schematu zauważono, że tam gdzie odpowiedzialne za rejestrację znalezisk osoby, wykazywały zrozumienie i zainteresowanie problemami detektorystów, tam procent zgłoszeń ruchomych zabytków do weryfikacji był zdecydowanie wyższy, od miejsc, gdzie do sprawy podchodzono stricte urzędowo. Wydaje się, że w naszych warunkach można by użyć energii i zaangażowania wybranych konserwatorów, pracowników muzeów i archeologów, którzy mieli już wcześniejsze kontakty z poszukiwaczami.

Podstawowym pytaniem jest, czy zgłaszanie znalezisk miałoby być dobrowolne, czy obowiązkowe?
Wydaje mi się, że pewną odpowiedzią byłoby wprowadzenie tego schematu na zasadach pilotażowych w kilku, zróżnicowanych archeologicznie częściach kraju, takich jak Dolny Śląsk, Małopolska, Mazowsze i Pomorze. W niektórych z tych rejonów można by spróbować wprowadzić dobrowolne zgłaszanie znalezisk, a w innych obowiązkowe i obserwować efekty w praktyce. Wydaje się, że połączenie dobrowolności zgłaszania z uzyskaniem, po przejściu weryfikacji, certyfikatu z numerem identyfikacyjnym, dopuszczającym możliwość dysponowania zabytkiem przez znalazcę/właściciela, byłoby rozwiązaniem najbardziej praktycznym. Zasadą powinno być zgłaszanie zdecydowanej większości swoich znalezisk z uwagi na możliwość nie rozpoznania przez poszukiwacza potencjalnie ciekawego zabytku. Z czasem ten proces uległby pewnie poprawie i detektoryści nauczyliby się samodzielnie rozpoznawać część znalezisk oraz automatycznie informować o odkrytym stanowisku archeologicznym. W tym celu można by zainicjować program szkoleń i edukacji dla poszukiwaczy, szeroko dostępnego dla całego środowiska. W moim przekonaniu, szkolenia te powinny być dobrowolne i mogłyby być finansowane w dużej mierze przez samych zainteresowanych poszukiwaczy.
Ze względu na to, że przynajmniej w pierwszej, pilotażowej fazie schematu nie można by liczyć na duże wsparcie finansowe tego projektu, należy spróbować wykorzystać już funkcjonujące instytucje. Punktami, w których można by zacząć zbierać zabytki od poszukiwaczy, mogłyby więc być lokalne, regionalne muzea, delegatury Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków czy nawet w pewnych przypadkach, ośrodki akademickie. Wybór lokalizacji punktu zbiorczego byłby zależny od kompetencji osób w danym miejscu, dostępności, czy możliwości magazynowych. Możliwe byłoby także rejestrowanie znalezisk bezpośrednio wśród poszukiwaczy, choćby na organizowanych często zlotach i spotkaniach. W miarę wzrostu popularności schematu, konieczne byłoby utworzenie specjalistycznych etatów dla osób zajmujących się katalogowaniem i weryfikacją znalezisk. Niezbędne będzie stworzenie systemu koordynacji między punktami zgłoszeń oraz szczegółowej, dostępnej w większej części w internecie, ujednoliconej bazy danych, podobnej do tej, jaka z powodzeniem funkcjonuje na przykład w Norwegii. Środki na uruchomienie bazy danych, można by z całą pewnością pozyskać z Unii Europejskiej. Istnieje też możliwość współdziałania z istniejącymi już forami internetowymi, na których poszukiwacze prezentują swoje znaleziska. Precyzyjna lokalizacja znaleziska powinna być dostępna jedynie w celach naukowych. Zdaję sobie sprawę, że taki rozwój schematu, w przyszłości pociągnie za sobą wzrost kosztów. Jeśli jednak schemat zacznie spełniać swoje zadanie, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, uzyskanie dodatkowych funduszy nie powinno nastręczać trudności. Przykładowo: można wziąć pod uwagę fundusze ze środków Unii Europejskiej, środki z totalizatora sportowego, czy inne źródła, w tym także prywatne jak np. przekazywanie 1% podatku na fundusz, który miałby statut organizacji użyteczności publicznej. Ponieważ taki schemat zakłada także poszanowanie dla własności prywatnej, część znalezisk, którymi zainteresowane byłyby polskie muzea, powinny być wykupywane od poszukiwaczy za równowartość ceny rynkowej. Zdaję sobie sprawę, że częstym argumentem przeciwników takiego rozwiązania było stwierdzenie, że przecież Państwa nie stać na wykup zabytków z rąk prywatnych. Uważam jednak, że muzea byłyby zainteresowane tylko stosunkowo niewielkim procentem znalezisk, ponieważ reszta, z racji na ich katalogowanie, byłaby i tak dostępna w celach badawczych. Fundusze na wykup znalezisk mogłyby pochodzić z podobnych źródeł, co fundusze na schemat zgłaszania znalezisk ruchomych.
Najważniejsze by skończyć z wywodzącym się z ideologii marksistowskiej przekonaniem, że jedynie Państwo może być właściwym strażnikiem dóbr kultury i przywrócić poszanowanie własności prywatnej, przy jednoczesnym nacisku na edukację w kwestii dziedzictwa archeologicznego.
Fakt, że zgłaszający znalezisko zostanie potraktowany uczciwie i znaleziony przez niego przedmiot zostanie mu albo zwrócony, albo zaproponowana za niego cena rynkowa sprawi, że poszukiwacze z zaufaniem zaczną korzystać ze schematu i współpracować z archeologami. W tym samym celu dobrze by było, gdyby znalazca otrzymywał od weryfikujących ciekawy opis swojego znaleziska ze wskazaniem na aspekt edukacyjny, tak by zaszczepić w zgłaszających istotę archeologicznego kontekstu i precyzyjnej lokalizacji. Z rozmów w środowisku poszukiwawczym wynika też, że spora część detektorystów z chęcią przekazałaby część swoich znalezisk, gdyby miała możliwość ich legalnego zgłoszenia i wiedziałaby, że zostaną wykorzystane w celach badawczych, obalając tym samym stereotypowe postrzeganie naszego środowiska jako grupę złodziei lub w najlepszym razie wandali.
W fazie planowania schematu pilotażowego, należy założyć kryteria czasowe dla zatrzymywania znalezisk w punktach zbiorczych oraz dla całości projektu. O ile w tym pierwszym wypadku, okres kilku tygodni wydaje się być adekwatny, o tyle w drugim, należy założyć kilkuletni okres przygotowawczy, zanim zostanie wypracowana wersja ostateczna schematu.
Czynnikiem, który bez wątpienia miałby wpływ na wprowadzenie w życie schematu i jego prawidłowe funkcjonowanie byłoby też wprowadzenie zasady amnestii dla wszystkich zabytków znalezionych od 1945 roku. Wprawdzie w większości przypadków nie da się już prawdopodobnie odtworzyć kontekstu znaleziska, ale być może niektóre ze zgłaszanych przedmiotów naprowadzą archeologów na nowe i ciekawe stanowiska. Amnestia dla posiadaczy zabytków dałaby asumpt do zbliżenia obu środowisk - poszukiwaczy i archeologów, zdobycia zaufania obu stron, oczyszczenia atmosfery między środowiskiem poszukiwaczy, kolekcjonerów a archeologami, historykami kultury materialnej i muzealnikami. Podobnie jak w przypadku poszukiwaczy, skończymy z udawaniem, że w Polsce wszystko należy do Państwa i otworzymy drogę do skutecznej współpracy i wymiany informacji między amatorami a profesjonalistami.
Przy jednoczesnej liberalizacji prawa, powinniśmy wykazać determinację w eliminowaniu nielegalnego handlu zabytkami i przemytu za granicę. Schemat, w którym obowiązywać będzie swoisty numer identyfikacyjny, przypisany do każdego zabytkowego przedmiotu, powinien stopniowo zlikwidować te niepożądane zjawiska. Przede wszystkim przedmiot zarejestrowany będzie cenniejszy także dla kolekcjonerów, gdyż w odróżnieniu od zabytku nielegalnego, będzie miał udowodnioną proweniencję. W połączeniu z zaostrzeniem przepisów wobec osób łamiących zapisy ustawy, powinno to skutecznie zniechęcać do wprowadzania na rynek zabytków o prawdopodobnym, nielegalnym pochodzeniu.
Karygodne są też praktyki tak zwanych "hien cmentarnych", czyli osób bezczeszczących groby poległych żołnierzy. Te działania godne najwyższego potępienia, są obce wszystkim uczciwym poszukiwaczom, także tym zajmującym się poszukiwaniem przedmiotów związanych z historią wojskowości. Należy podkreślić dobrą wolę zdecydowanej większości środowiska eksploratorskiego i chęć do aktywnej współpracy w tworzeniu rozwiązań korzystnych dla ochrony dziedzictwa archeologicznego.
Między innymi, poszukiwacze, którzy specjalizują się w tzw. "militariach" posiadają niejednokrotnie bardzo duży zasób wiedzy i doświadczenia, który z powodzeniem mogliby wykorzystać archeolodzy, choćby przy powierzchniowych pracach rozpoznających pola bitwy. Tego typu badania, prowadzone przy współpracy z poszukiwaczami, zmieniły już dotychczasowe wyobrażenia o wielu sławnych bitwach na całym świecie. Nie ma żadnych przeciwwskazań by nie stało się tak także i w Polsce, zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę poszukiwaczy zainteresowanych archeologią pól bitewnych i ich gotowość do bezinteresownej współpracy. Musimy zdać sobie wreszcie sprawę z faktu, iż szczupłość środków finansowych w naszym kraju ogranicza prace badawcze, gdy tymczasem swoje usługi oferuje archeologii bardzo duża rzesza wolontariuszy, całkowicie pochłoniętych pasją odkrywania historii swojego kraju. Warto na moment zatrzymać się nad kwestią ilości poszukiwaczy w Polsce, gdyż niechęć do liberalizacji przepisów, wiąże się u niektórych archeologów z obawą o znaczne zwiększenie liczby aktywnych posiadaczy wykrywaczy metali. Biorąc pod uwagę to, co działo się w innych krajach w podobnej sytuacji, uważam te obawy za nieuzasadnione. Nawet, jeśli liczba poszukiwaczy uległaby nieznacznemu zwiększeniu, to będzie się to już odbywać na zupełnie nowych warunkach. Nie będzie rosła liczba osób rabujących stanowiska, ale raczej przybywać będą osoby świadome nowych przepisów, które pomogą je wprowadzać w życie i egzekwować. W tym celu nasze środowisko powinno ustalić wspólny z archeologami kod postępowania odpowiedzialnego użytkownika wykrywacza metali, zapoznanie z którym byłoby wymagane na przykład przy zakupie detektora. Kod ten powinien być też szeroko popularyzowany w mediach i stanowić gwarancję właściwego zachowania się detektorysty. Kod zawierałby zalecenia w kwestii właściwego postępowania podczas eksploracji, zalecałby dalszą edukację i szkolenia, a także wskazywał właściwy tryb postępowania po dokonaniu odkrycia.

Jeśli powyższe propozycje spotkałyby się z aprobatą środowisk archeologicznych i konserwatorskich, poszukiwacze powinni wypracować odpowiednią formułę umożliwiającą wprowadzenie przyjętych rozwiązań oraz poprowadzić aktywną akcję edukacyjną. Najważniejsze jest by dostrzec, że nasze środowiska są sobie potrzebne i że wszystkich nas łączy pasja odkrywania historii i ochrony wspólnego dziedzictwa narodowego. Podstawowym argumentem przemawiającym za zmianami niech pozostanie fakt, że codziennie tracimy wiedzę o setkach i tysiącach przedmiotów znajdowanych bez kontekstu. Jeśli uda się nam pracować razem i przyjęte zostaną uczciwe reguły tej współpracy, to już wkrótce ta sytuacja ulegnie diametralnej zmianie. Tylko wtedy prawo dotyczące ochrony zabytków, przestanie być w Polsce fikcją a zrodzony w ten sposób duch porozumienia zaowocuje nowymi, ważnymi odkryciami.