W poszukiwaniu kasy pułkowej

 

 

Mroźny, grudniowy wieczór 2001, Michał pracownik jednego z wojewódzkich archiwów państwowych dokonywał reperacji grzbietu XIX wiecznego woluminu.

            Delikatnie wyciął okładkę skalpelem, minęło trochę czasu, a rozłożony na blacie kawałek papieru zaczął przypominać starą mapę pruską. Zapalił lampkę z silniejszym światłem. Na pierwszy rzut oka mapa nie wyróżniała się niczym szczególnym. Zwykły arkusz Atlasu Kartograficznego Schroettera z 1802 roku. Chwila konsternacji i olśnienie. Intrygowały dwa dziwne znaki na mapie. Atlas Schroettera oglądał wiele razy, ale coś mu nie pasowało, przecież nigdy nie widział takich oznaczeń w jego legendzie. Sięgnął po lupę. Mapa obejmowała teren województwa Pomorskiego. Tajemnicze znaki wykonane zostały stalówką i z całą pewnością naniesione przez kogoś już po wydrukowaniu arkusza. Pod jednym ze znaków widniał napis paierie. Michał sięgnął z półki Słownik Francusko - Polski. Otworzył i zaczął wertować kartki. Na jego twarzy pojawiły się wypieki. Spontanicznie chwycił słuchawkę aparatu telefonicznego.

- Witam Cię Robert, mam dla ciebie coś co powinno zwrócić twoją uwagę. Bynajmniej mnie już zainteresowało.

- Dobrze, ale może jutro, jest już późno, a do tego strasznie zimno i pada ten cholerny deszcz.

- Jutro może być za późno. Nie zawracałbym ci głowy, gdyby to była błaha sprawa.- nalegał Michał.

- Ok, będę za pół godziny.- Robert odłożył słuchawkę.

 

Michał zszedł z arkuszem mapy do pracowni informatycznej aby go skopiować.   Nie upłynął kwadrans, a Robert stał już w drzwiach pracowni.

- Nie było korków na ulicach.- powiedział z uśmiechem i podał dłoń Michałowi

- Chodź, siadaj i popatrz - Michał zbyt podekscytowany znaleziskiem, energicznie podsunął krzesło biurowe dla Roberta i podłożył mu mapę.        

Wzrok Roberta błądził przez dłuższy czas, od lewej do prawej, z góry na dół. Zatrzymał się w miejscu, prawie centralnie położonym na mapie. Zmarszczył brwi, próbował wytężyć wzrok. Dopiero po chwili, zwrócił się do Michała z prośbą o lupę. Jeden z symboli zaznaczonych na mapie przedstawiał krzyż maltański, drugi symbol, trochę niżej był czarnym trójkątem wpisanym w koło. Po krzyżem maltańskim widniał napis paierie.

- Michał, co oznacza ten wyraz ? - zapytał.

- Dokładnie to, czego zawsze szukaliśmy.

Robert pokiwał głową, ciężko przełknął ślinę i wyszeptał  - napoleońska kasa pułkowa. Takich chwil w ich życiu było mnóstwo. Znali się od kilku lat. Przez ten czas wspólnie szukali wszystkiego co wiązało się z okresem napoleońskim. Ale tego wieczoru czuli, że są blisko, bardzo blisko znalezienia skarbu.

Gwarantem sukcesu była przecież mapa! Mieli to sprawdzić w najbliższą sobotę.

 

Ciemny grudniowy poranek, Michał czekał na Roberta w umówionym wcześniej miejscu. Pogoda jak zawsze o tej porze roku była bardzo zła. Padał przerażająco zimny deszcz. Michał obładowany sprzętem, współczesnymi mapami i lokalizatorem GPS wierzył w sukces. Tym razem musiało im się udać. Robert przyjechał swoim Gazem 67, potocznie zwanym Czapajewem, pamiętającym czasy Leonida Breżniewa. Po załadowaniu sprzętu i chwili rozmowy wyruszyli Obwodnicą Trójmiejską, kierując się na drogę nr 1. Mieli do przejechania ponad 50 kilometrów. O tej porze roku i samochodem tej klasy zajmowało to około godziny.

Swarożyn, dawniej Swaroschin, to wieś folwarczna leżąca najbliżej znaków zaznaczonych na mapie. To tutaj wiosną 1812 roku Imperator Napoleon Bonaparte wraz z świtą generałów, oficerów

i żołnierzy odpoczywał kilka tygodni przed wymarszem na Moskwę. I to właśnie tutaj jak mówi legenda miała zostać ukryta kasa pułkowa. Ale dlaczego?? Dlaczego zakopywano kasy pułkowe? Czy nie łatwiej  wyznaczyć kilku ludzi, którzy by jej pilnowali, aż do powrotu zwycięskich wojsk?

Pewnie, że było można wyznaczyć straż do pilnowania kasy, ale takie rozwiązanie byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne. Kasa pułkowa to nie tylko pieniądze na wypłatę żołdu. W obliczu klęski i w trakcie ucieczki do kraju kasa pułkowa dawała gwarancję gościnności. Uciekający przed wrogiem, zwyciężeni żołnierze byli zbyt słabi by wywalczyć sobie gościnność. A często po przegranej bitwie czy wojnie państwa wasalne odmawiały przyjęcia niedobitków. Natomiast ustawienie na straży kilku czy kilkudziesięciu żołnierzy mogło by być jeszcze większym niepowodzeniem. Żołnierze dowiadując się o przegranej, mogliby sami zrabować kasę i uciec, zostawiając swych rodaków na pewną śmierć!

 

Droga ciągnęła się przez las, Michał sprawdził odczyt z GPS.

- Jeszcze 300 metrów- zakomunikował Robertowi.

Robert skinął głową i rozglądał się po lesie. Wśród drzew widać było jakąś budowle był to potężny, majestatyczny budynek z malutkimi otworami zamiast okien. W oczy rzucały się ogromne i piękne drzwi z kutymi mosiężnymi klamkami. Obaj wiedzieli, że tą budowlą jest stara kaplica, wybudowana co najmniej przed 1812 rokiem. Wysiedli z samochodu. Lokalizator GPS wskazywał, że są 10 metrów od zaznaczonego na mapie miejsca. Robert zdjął z samochodu szpadel, który był przytroczony do tylniej burty samochodu. Ruszyli w kierunku kaplicy. Postanowili zaufać odbiornikowi GPS, co prawda granica błędu wynosiła piętnaście metrów, ale tym razem postanowili zaufać elektronice, tym bardziej że wszystko wskazywało na to, że kasa została ukryta w kaplicy. Michał otworzył ciężkie stalowe drzwi. Ustąpiły z trudem. Kaplica w środku była zdewastowana, wszędzie walały się butelki po winie, świadczące o pobycie w kaplicy miejscowych, żądnych przygód poszukiwaczy. W kilku miejscach na ścianach widać było, że ktoś próbował szukać. Robert spojrzał na zarwaną posadzkę. Chwycił oparty o ścianę kaplicy szpadel i zaczął odgarniać gruz. Michał wyrzucał ten gruz na wierzch podłogi. Po przebiciu się przez 20 centymetrowy gruz i tłuczeń, ich oczom ukazał się żwir. Kilka ruchów szpadlem i usłyszeli głuchy trzask. Ich serca zaczęły z pompować coraz więcej krwi. Ogromna dawka adrenaliny wdarła się do krwioobiegu. Każdy kto choć raz szukał i był blisko odkrycia tajemnicy skrywanej przez ziemię lub ludzi kilkaset lat, wie jakie to jest uczucie. Metrowej długości skrzynia obita była miedzianą blachą.

            Robert i Michał pomału wyciągali ja z dołu. Czuli się jak Champollion, kiedy rozwikłał zagadkę związaną z odczytem hieroglifów. Wpatrzeni w skrzynie takim wzrokiem, jakby co najmniej znajdował się tam kielich Świętego Grala, do którego spływała krew z przebitego boku Chrystusa, pomału podnosili wieko skrzyni. Na ich oczach zarysowało się przerażenie, później chwila konsternacji i ... gromki śmiech. Skrzynia była pusta, na dnie leżała mała kartka z napisem: „Byliśmy tu pierwsi - Serwis Internetowy Odkrywca”. Pierwsi będą ostatnimi.- odpowiedzieli zgodnie. Ale na to musieli poczekać do przyszłego roku.

 

 

karas1979

Tczew, 16.07.2003