witam,
właściwie nie powinienem tego pisać, ale że piątek, to dobrze jest wrzucić jakąś anegdotę. Trochę mi wstyd, bo dotyczy ona mnie, ale co tam. Mam nadzieję, że na koniec łaskawie spuścicie nade mną zasłonę miłosierdzia...
To zaczynam. Pamiętacie mój post z 02 marca, w któym pochwaliłem się dziesiątym wz27 i późniejszy Daltona z zapytaniem o bicie "wz27" na głowicy? Sprawdziłem wtedy mój zbiorek, ale cały czas nachodziło mnie pewne wspomnienie. Przed oczami stał mi bagnet z biciem "27", bez "wz". Uparta myśl, że gdzieś już takiego widziałem nie dawała spokoju. Sprawadziłem archiwum fotek - nic, sprawdziłem zakończone aucje - nic. Biedziłem się dwa dni, aż wreszcie, EUREKA!!! wszystkie trybiki zaskoczyły. I to wszystkie od razu. Już wiedziałem czyj to bagnet. Wiedziałem nawet gdzie go mogę znaleźć.
Sięgnąłem ręką za łóżko...
i oto co wyciągnąłem:
[ img ]
[ img ]
[ img ]
Pięknie zniemczony wz27. Oksyda jak marzenie, "przekręcone" śruby. Skąd wziął się za łóżkiem? Było to tak:
Kiedy kurier przyniósł paczkę, zaniosłem ją do pokoju gdzie normalnie pracuję, po to żeby się bagnetem w spokoju nacieszyć. Syciłem oczy długo, odłożywszy w końcu na regał. Praca mnie wciągnęła, więc o nim zapomniałem. Za to nie zapomniał o nim mój syn dwuletni, który jest fanem, jak to określa, "lecików". Bawił się nim, bawił, a że jest jeszcze bardzo nieletni i lubi chować różne rzeczy w róznych miejscach, nota bene co jakiś czas musimy z żoną opróżniach jego skrytki, więc schował "lecik" tam gdzie całą resztę swoich skarbów, czyli za łóżko, gdzie przeleżał biedny wz27, dwa albo i więcej miesięcy.
Ot i cała historia.
Nie wiem do jakiej kategorii ją zaliczyć, skleroza miesiąca? Choć z drugiej strony przeżyłem dwa razy radość z jego pozyskania...