Okazuje się, że już dziś mówienie normalnym językiem i kultywowanie tradycyjnego systemu wartości wymaga odwagi. :D
Poprawność polityczna dopadła prof. Bralczyka, który w programie TVP Info "100 pytań do" powiedział, że takie pojęcia jak
"adoptowanie zwierząt" czy
"pies umarł" z perspektywy językoznawcy są dla niego obce. Rozpętała się burza agresji, że każda istota żyjąca na tym świecie umiera, że nie możemy czuć się lepsi od zwierząt, itd.. Mimo to prof. Bralczyk podtrzymał swoje zdanie i po raz kolejny podkreślił, że adoptuje się ludzi, nie zwierzęta, cyt.: "Jest jedno zwierzę, które umiera - to pszczoła. O niej nigdy się nie mówiło, że zdycha. Tak od zawsze było w tradycji języka." Profesor przyznał, że ma już dość tego tematu i jest zmęczony tym wszystkim.
Cytuj:
Właściwym słowem, które jest używane w polszczyźnie na określenie śmierci zwierzęcia, jest to, że zdycha. Zdychają i lwy, i komary, i psy, i inne zwierzęta. Niestety, przez wieki zyskało ono negatywne skojarzenie. Umieranie zwierząt jest pewnym nadużyciem metaforycznym tego słowa. I tak jak można powiedzieć, że umierają idee czy umierają państwa, tak można powiedzieć i o zwierzętach. Ale właściwym, pierwotnym słowem jest właśnie zdychać. Zdychanie ma związek etymologicznie z oddychaniem, wdechem, tchem i wszystkim tym, co jest związane z duchem. Etymologicznie to nie jest słowo nacechowane pejoratywnie. Jeżeli ktoś nie lubi słowa "zdychanie", to ja bym sugerował używanie, takich jak "odszedł", "nie ma go". Jednak umieranie wolałbym zarezerwować dla człowieka, tak samo, jak adopcję
prof. Magdalena Środa na antenie Radia Zet:
Cytuj:
Jest taka propozycja, żeby zwierzętom przydzielić obywatelstwo. Są zwierzęta udomowione, które powinny być traktowane jak współobywatele, potem są zwierzęta liminalne, graniczne, które żyją z nami np. szczury, karaluchy albo coś takiego i one powinny mieć status uchodźców i są zwierzęta dzikie, które powinny mieć status obywateli państw suwerennych