Referat proteus'a z konferencji OODA 2006.11.29



Referat Skala zjawiska pt. "poszukiwacze"
autor Proteus
Szanowni Państwo!

Reprezentuję tutaj Instytut Badań Historycznych i Krajoznawczych - wydawcę miesięcznika "Odkrywca" i kwartalnika "Gazeta Rycerska". Wyrażone w niniejszym opracowaniu poglądy i opinie są wynikiem obserwacji i analiz poczynionych przez naszych redaktorów, współpracowników i czytelników. Nie staramy się wypowiadać w imieniu całego środowiska poszukiwaczy choć nasze poglądy są w wielu kwestiach zbieżne.

Na początku spróbujmy zdefiniować kto jest poszukiwaczem? W mediach i niektórych środowiskach akademickich panuje pewien stereotyp. Błędnie poszukiwaczy utożsamia się jedynie z ubranymi w moro, kopiącymi w lesie i uzbrojonymi w detektor młodymi ludźmi. Jest to pogląd zniekształcający obraz i wprowadzający w błąd, gdyż środowisko poszukiwaczy jest nie tylko różnorodne pod względem form działania ale także zainteresowań, wieku, stawianych sobie celów czy obszaru działania. Nie ulega wątpliwości, że znaczną część stanowią osoby posługujące się wykrywaczem. Nie należy jednak zapominać o osobach poszukujących podziemnych budowli, sztolni czy zasypanych piwnic. Liczni poszukiwacze szukają w ścianach budynków, obiektach przemysłowych, studniach, ziemiankach, umocnieniach wojennych. Niemniej istotną grupę stanowią osoby przeszukujące archiwa, zbierające relacje świadków, poszukujące zaginionych dokumentów czy zdjęć. Wielu z poszukiwaczy łączy swoje zainteresowanie z kolekcjonowaniem znalezisk, w szczególności różnego rodzaju sprzętu i wyposażenia wojskowego, monet, czy zabytków sztuki. Tak jak zainteresowania, tak i różnorodne jest wykształcenie i zasobność portfela. Od kierowcy autobusu przez wykładowców akademickich po przedsiębiorców wyposażonych w sprzęt do poszukiwań o jakim można tylko pomarzyć. Jeśli jest to tak zróżnicowana grupa to można zapytać: co w takim razie nas łączy? Łączy nas to, że wszyscy w najlepszym sensie tego słowa jesteśmy amatorami, miłośnikami historii, pasjonatami szukania i odkrywania. Dla naszej pasji poświęcamy własny czas i pieniądze, mieszkania zamieniamy w muzea, a piwnice w ośrodki konserwacji.

Z drugiej strony, w moim mniemaniu, nie każdy człowiek z wykrywaczem może być uznany za poszukiwacza, gdyż nie będzie nim osoba szukająca monet i obrączek na plaży, nie będzie nim osoba ograbiająca groby czy cmentarzyska ze złotych zębów. Według mnie, aby uznać kogoś za poszukiwacza muszą zajść trzy przesłanki. Dana osoba musi aktywnie szukać, po drugie powinna być zainteresowana kontekstem historycznym a nie tylko materialną wartością znalezisk po trzecie powinna dbać o zachowanie w należytym stanie znalezionych zabytków.

Zdecydowany rozwój ruchu poszukiwawczego dokonał się w zasadzie w ciągu kilkunastu ostatnich lat. Być może miało na to wpływ upowszechnienie wykrywaczy i innych środków technicznych. Bez wątpienia też, coraz większa ilość wydawnictw książkowych i periodyków, a także, zauważalna w ostatnim czasie, pewnego rodzaju moda na historię. Faktem pozostaje, że tereny Polski, szczególnie tzw. Ziemie Odzyskane są po prostu swoistym rajem do uprawiania tego hobby. Wojny, liczne batalie i potyczki, ucieczki ludności, pozostałości niemieckich konstrukcji i budowli, a także zasadniczy brak dokumentacji wielu obiektów rozpalają wyobraźnię. Do tego liczne publikacje, ukazujące się w mediach najczęściej w tzw. sezonie ogórkowym, czyli w wakacje, historie wielokroć powtarzane w klimacie sensacji, np. "złoto Wrocławia", Bursztynowa Komnata czy skarby na Wilhelmie Gustloffie powodują, że coraz więcej młodych ludzi zaczyna szukać. Wielką rolę w propagowaniu poszukiwań odgrywają fora dyskusyjne, liczne fachowe strony internetowe, wydawane w coraz większych nakładach książki i periodyki. Dzięki mediom coraz więcej ludzi interesuje się historią zarówno swojej okolicy, jak i poznaje wielkie historyczne wydarzenia, które rozgrywały się na terenie Polski.

W mediach podawane są różne cyfry dotyczące liczby osób zajmujących się poszukiwaniem. Cyfry te nie mają jednak jakichkolwiek podstaw racjonalnych. Podstawową przyczyną dla której nie istnieją wiarygodne statystyki pozostaje fakt, że poszukiwacze zdecydowanie unikają ujawniania się i zrzeszania. Zapewne z tego też powodu ruch eksploratorski pozbawiony jest jakiejkolwiek reprezentacji na szczeblu krajowym. Nie istnieje niestety żadne stowarzyszenie, związek, czy formacja polityczna, która mogła by się poszczycić zasięgiem ogólnokrajowym i odpowiednią ilością członków. Istnieje za to wiele stowarzyszeń lokalnych, mających na celu poszukiwanie zaginionych zabytków czy militariów. Zrzeszają one wg naszego rozeznania jednak nie więcej niż 1000 do 2000 aktywnych członków. Pozostaje nam więc próba oszacowania liczebności środowiska poprzez ilość uczestników forów internetowych, liczbę czytelników specjalistycznych magazynów i wielkość sprzedaży wykrywaczy. Bazując na tych kruchych podstawach można pokusić się o stwierdzenie, że w Polsce poszukiwaniem zajmuje się aktywnie od 20 do 40 tysięcy osób.

Wracając do kwestii dlaczego poszukiwacze nie lubią się zrzeszać. Przyczyn należy upatrywać w obecnych regulacjach prawnych, pełnych niekonsekwencji i braku realizmu, a czasem działających wręcz na niekorzyść nie tylko poszukiwaczy, ale ochrony zabytków w ogóle. Należy sobie uświadomić, że przepisy ustawy o zabytkach, o broni i amunicji, o muzeach - w imię zresztą słusznej i celowej koncepcji ochrony stanowisk archeologicznych czy zapobieganiu działaniom przestępczym - spowodowały wzrost szarej strefy jaka bezsprzecznie rozwinęła się wokół idei amatorskich poszukiwań, zepchnęły do podziemia kilkadziesiąt tysięcy osób zajmujących się na co dzień swoją pasją poszukiwawczą oraz, co gorsza, rozwinęły czarny rynek obrotu przedmiotami i obiektami zabytkowymi i kulturowymi. Zamiast stworzyć spójny system zachęcający obywateli do ochrony zabytków, ich konserwowania i kolekcjonowania, i w efekcie - poszerzaniu o nich wiedzy, bo w końcu do tego prowadzi nasza pasja, stworzono represyjny system służący bezczynności i monopolowi służb państwowych nad obywatelami. Bardzo kosztowne i czasochłonne procedury otwierania prywatnego muzeum skutecznie powodują, że w zasadzie takowe muzea nie powstają. Kolekcjonerzy broni za posiadanie zabytkowych egzemplarzy są prześladowani i traktowani jak przestępcy. Tu zresztą mała dygresja na temat paradoksów obecnego prawa. A mianowicie, zgodnie z ustawą o broni i amunicji, aby posiadać kolekcje, należy pozbawić każdy egzemplarz cech użytkowych, czyli innymi słowy uszkodzić eksponat. Jeśli jest to okaz cenny, zabytkowy, takie uszkodzenie jest ewidentnym niszczeniem zabytku, czyli podlega surowej karze z wiezieniem włącznie. Tak naprawdę więc, nie istnieje możliwość spełnienia sprzecznych regulacji.

Wracając do kwestii systemu opieki nad zabytkami należy zauważyć, że obecnie znalazca drogocennych przedmiotów nie może ich w zasadzie legalnie ujawnić, gdyż prowadził poszukiwania bez zezwolenia, czyli zgodnie z obowiązująca ustawą popełnił wykroczenie. Zgłaszając znalezisko naraża się na konsekwencje karne ze strony administracji państwowej. Więc po co miał by je zgłaszać? Dwa lata temu miesięcznik "Odkrywca" pośredniczył w przekazaniu sztandaru rosyjskiego pułku, uczestniczącego w bitwie pod Tannenbergiem, gdyż znalazcy panicznie bali się konsekwencji spotkania z konserwatorem. Na szczęście służby konserwatorskie w tym przypadku działały bardzo odpowiedzialnie i fachowo, dzięki czemu obywatelska postawa znalazców została nagrodzona. Są jednak przykłady mniej optymistyczne... grupa poszukiwaczy przekazała konserwatorowi np. monety i została przez niego oskarżona o nielegalne poszukiwania. Proszę mi wierzyć, nauczeni tym doświadczeniem, na pewno więcej nic nie zgłoszą. Zresztą, to jest szerszy temat dotykający nie tylko wzmiankowanych ustaw, ale np. kodeksu cywilnego decydującego o tym, że rzeczy znalezione należą do skarbu Państwa, a nie do znalazcy czy właściciela terenu. Takie podejście jeszcze bardziej zniechęca do współpracy. Tak wiec poszukiwacze wolą pozostawać w cieniu, nie afiszując się ze swoja działalnością, tworząc małe, autonomiczne i zamknięte kręgi zainteresowań. Dzieje się tak z niewątpliwą szkodą dla samych poszukiwaczy, jak i ochrony zabytków.

Czego szukamy i co znajdujemy? Tak jak wspomniałem zainteresowania środowiska są bardzo szerokie. Najczęstszą zdobyczą poszukiwaczy są drobne elementy wyposażenia militarnego, broń, guziki, łuski, elementy umundurowania, czasem większy sprzęt militarny, kawałki pojazdów, samolotów. Drugą, bardzo istotną grupę znalezisk stanowią tzw. depozyty, czyli mienie osób prywatnych ukryte podczas wojen, powstań, czy innych sytuacji zagrożenia. Do takich znalezisk należą monety, biżuteria, porcelana, rzadziej dzieła sztuki, dokumenty czy książki. Zupełnie innym znaleziskiem, czy może odkryciem, są podziemne obiekty w postaci zasypanych schronów, sztolni pokopalnianych, podziemi budynków przemysłowych i mieszkalnych. Należy jeszcze wspomnieć, że poszukiwania odbywają się nie tylko na lądzie, ale także w akwenach, zarówno słodkowodnych, jak i morskich. Wbrew opinii środowiska archeologicznego znaleziska archeologiczne są znikomą częścią zdobywanych przedmiotów, i raczej zostają pozyskane w wyniku przypadku niż celowego działania.

Trudno ocenić jaka ilość przedmiotów zabytkowych jest znajdowana corocznie. Należy pamiętać, że obecnie definicja zabytku jest bardzo nieostra, powodując iż wiele osób jest wręcz nieświadoma czy to, co znajdują lub posiadają jest zabytkiem. Zresztą nie istnieje też jasna wykładnia przepisów, a stanowisko różnych środowisk akademickich i administracji państwowej jest często sprzeczne. Można zaryzykować jednak twierdzenie, że w ciągu roku odnajdowanych jest co najmniej kilkadziesiąt tysięcy zabytkowych przedmiotów. Trafiają one do prywatnych kolekcji w większości nieujawnionych. Poszukiwacze te przedmioty kolekcjonują, konserwują i dokładnie opisują. Często tworzona jest dokładna dokumentacja miejsca znaleziska i samych artefaktów. Takie opisy zawierają zdjęcia, rysunki, plany sytuacyjne. Wiele z tych przedmiotów trafia na wolny rynek będąc przedmiotem obrotu handlowego. I tu dochodzimy do pierwszej i podstawowej różnicy w postrzeganiu ochrony naszego dziedzictwa. Z punktu widzenia poszukiwaczy czy prywatnych kolekcjonerów, zabytki gromadzone w rękach prywatnych i tamże konserwowane, są tak samo zachowane dla przyszłych pokoleń, jak zabytki gromadzone przez oficjalne muzea czy instytucje naukowe. Fakty są takie, że pomijając zabytki archeologiczne, służby państwowe, a wręcz cały system ochrony zabytków ruchomych pozostaje bierny. Zapytam wprost: ile akcji poszukiwawczych, poza działaniami ściśle archeologicznymi, przeprowadziły służby państwowe? O ile mi wiadomo, przez kilkanaście ostatnich lat nie zbadano żadnego nowożytnego pola bitwy, nie szukano ukrytych podczas wojny dzieł sztuki, czy innych zabytkowych przedmiotów. A takich akcji za własne, niejednokrotnie znaczne środki, poszukiwacze przeprowadzili tysiące. Na ich podstawie powstało dziesiątki książek i opracowań w doskonały sposób uzupełniając oficjalna literaturę naukową. Co ciekawe, wydaje się, że w obecnym systemie ochrony zabytków istnieje spora luka, bo w zasadzie zainteresowanie archeologów kończy się na pewnym okresie, a co później? Kto powinien badać pola bitew, architekturę wojenną czy inne obiekty powstałe na przykład między XVII a XX wiekiem? Tak więc w oczach poszukiwaczy, ich działalność uzupełnia i wzbogaca oficjalne działania mające na celu ochronę zabytków. Dlaczego więc powołane ku temu instytucje nie postrzegają poszukiwaczy jako społecznego wsparcia swoich działań? Jest to dla mnie niezrozumiałe i nielogiczne. Jesteśmy raczej postrzegani jako grabieżcy grobów, stanowisk archeologicznych, czy w najlepszym razie, niszczyciele leśnej ściółki... a nie jako partnerzy. Zresztą, wbrew panującej w mediach i niektórych kołach naukowych opinii, to nie poszukiwacze są największym problemem ochrony zabytków. Oczywiście bardzo łatwo i wygodnie jest wskazać palcem na ubranego w zielony mundur gościa chodzącego z wykrywaczem. Łatwo jest powiedzieć - to on rabuje nasze dziedzictwo narodowe! To on niszczy bezcenne pamiątki przeszłości! Ale prawda jest bardziej brutalna, i jak to często bywa mało wygodna, a mianowicie największe straty w polskich zasobach obiektów zabytkowych spowodowała w ostatnich latach zarówno władza ustawodawcza, jak i kolejne rządy ustanawiające złe prawo i przeznaczające zbyt mało środków na ten cel. Następnymi w kolejności są tzw. złomiarze systematycznie rozkradający najcenniejsze obiekty ze wszystkiego, co metalowe. Bierność i bezczynność organów ścigania wobec nich jest zastanawiająca. W końcu winne są także władze lokalne, które wbrew panującej ustawie o zabytkach, pasywnie przyglądają się niszczejącym na ich terenie obiektom. Czy ktoś z Państwa słyszał, aby pozwano do sądu wójta czy burmistrza za to, że pozwolił zawalić się kolejnemu zabytkowemu pałacykowi? Zawsze pada ten sam argument - brak środków. Jest on bez wątpienia istotny, ale nie może stanowić argumentu na indolencję władz. Wielokrotnie na łamach miesięcznika "Odkrywca" opisywano smutny los niszczejących, zabytkowych pałaców czy dworów, często przedstawiano sytuację prywatnych właścicieli zabytkowych obiektów, którzy w konfrontacji z machiną urzędniczą i obowiązującym prawem, swój osobisty los upodabniali do stanu obiektów, w których posiadanie weszli. Czy tak musi być? Mało kto zauważa działania poszukiwaczy, którzy dzięki swojej pasji, często za ostatnie, własne pieniądze odnaleźli i odrestaurowali tysiące mniejszych i większych zabytkowych obiektów. Nie czujemy się czarnymi owcami, i nie chcemy być kozłami ofiarnymi.

Kolejnym powodem wzajemnej niechęci między środowiskiem archeologicznym i służbami państwowymi a poszukiwaczami, jest głoszona teza, jakoby poszukiwacze szczególnie byli zainteresowani stanowiskami, grodziskami czy kurhanami? Prawda jest taka, że zdecydowana większość poszukiwaczy omija szerokim łukiem wszelkie obiekty archeologiczne. Niestety, brak ogólnie dostępnej informacji o ich lokalizacji powoduje, że często są one naruszane nieświadomie. Co więcej, brak takich naniesień jak stanowiska archeologiczne na mapy geodezyjne dostępne w urzędach gminnych, powoduje, że często sami właściciele terenu żyją w nieświadomości. Oczywiście jest pewna grupa osób, która za swoje źródło utrzymania czy przedmiot działalności handlowej obrała pozyskiwanie, innymi słowy okradanie z cennych przedmiotów stanowisk archeologicznych czy grobów wojennych, często dopuszczając do ich bezpowrotnego zniszczenia i profanacji. Czy można jednak te osoby nazwać poszukiwaczami - czy raczej przestępcami? Wbrew głoszonym opiniom, poszukiwacze mają swój niepisany "honorowy kodeks postępowania", który nie pozwala na rozkopywanie mogił, rozbrajanie niewypałów, niszczenie zabytków i nakazuje usuwanie śladów swojej działalności. To, że nie wszyscy go stosują nie oznacza, że środowisko poszukiwaczy akceptuje takie postawy. Wręcz przeciwnie, ludzie naruszający pewne zasady - spotykają się z ostracyzmem środowiska.

Błędny jest również pogląd, jakoby większość członków naszego środowiska szukała z chęci zysku. Raz jeszcze powtórzę - oczywiście są osoby utrzymujące się z sprzedaży militariów czy sporadycznie znajdowanych precjozów. Jednak jest to niewielki odsetek . Należy mieć świadomość, że jeśli chodzi np. o broń białą, to znacznie więcej napływa jej do Polski np. z Niemiec czy z krajów WNP niż jest znajdowanych na naszych terenach. Należy też pamiętać, że znaleziska są zwykle w bardzo słabym stanie technicznym i nie przedstawiają najczęściej znacznej wartości. Z pełnym przekonaniem stwierdzam, że większość osób szukających, czyni to z chęci szukania, kolekcjonowania czy wymiany znalezisk, a nie chęci zysku.

Reasumując należy powiedzieć, że w naszej opinii środowisko poszukiwaczy jest skłonne do współpracy z przedstawicielami administracji państwowej, muzeami i innymi instytucjami naukowymi. Zresztą w wielu regionach taka współpraca odbywa się na co dzień, z korzyścią dla wszystkich stron. Jednak dopiero zdecydowane i śmiałe zmiany w prawie i podejściu do zagadnień związanych z amatorskimi poszukiwaniami mogą zachęcić eksploratorów do współpracy i wyjścia z podziemia, zachęcić tysiące ludzi, którzy co weekend wychodzą w teren, aby prowadzić swoje badania. Nie do zaakceptowania jest sytuacja, w której poszukiwaczom i właścicielom terenu odmawia się prawa do posiadania znalezionych przedmiotów, nie wypłaca się pieniędzy za przekazane znaleziska, piętrzy się administracyjne trudności w dziedzinie szukania i kolekcjonowania, czy postrzega się odkrywców jako przestępców. Zdecydowane jest oczekiwanie by środowisko poszukiwaczy i kolekcjonerów stało się równorzędnym partnerem dla administracji państwowej, policji czy samorządów.

proteus