Boleśnie...

 

.....boleśnie, tak właśnie rozpocząłem przygodę ze skarbami i chociaż nie przyjemnie ,wciągnęło mnie to i zarazem zafascynowało .A było to tak:

 

Pamiętam jak dzisiaj był piękny poranek gdzieś koło godziny dziesiątej ,właśnie skończyłem oglądać teleferie (dla młodszych podpowiem :taki program dla dzieci i młodzieży sprzed kilkunastu lat) nic lepszego wtedy w wakacje nie było do roboty, wyszedłem na dwór i na głos zastanowiłem się co tutaj dalej robić ?.Postanowiłem że dnia tego pięknego pobawię się w ogrodzie z moim kuzynem a że obydwoje brakiem ciekawych pomysłów nie grzeszyliśmy, długo nie zastanawiając się chwyciliśmy za łopaty i szukamy złota o którym opowiedziała mi babcia.

Złoto ponoć zakopane zostało przez dziedzica , właściciela dworku znajdującego się nieopodal , właśnie na terenie naszej posesji , która była niegdyś jego własnością . Głównym powodem na istnienie skarbu w głębokiej wierze mojej babci były obłoki dymu i dziwne płomienie pojawiające się w miejscu zakopania rzekomego skarbu co ileś tam lat .

Człowiek młody ,naiwny , utwierdzony w przekonaniu że starsi zawsze maja rację ,wziął się do roboty.

A robota to była niewąska , glina i jeszcze raz glina , która kleiła się do wszystkiego .

Świeżo naszykowane ubrania przez nasze matki, szybko zamieniły się w zbroje i to takie że nic nie było by w stanie ich przebić .Po wykopaniu już sporego dołku ręce nasze przypominały powierzchnie księżyca najeżoną kraterami to zadecydowało o zakończeniu wykopalisk dnia tamtego. Wieczorem wiadomo rodzice po dokonaniu analizy naszego wyglądu zewnętrznego (a nie była to analiza pozytywna) po prostu nam tak wrąbali że oprócz poszatkowanych od szpadla dłoni mieliśmy na tyłkach wyznaczone piękne trakty o czerwonawych  odcieniach.

„Po trupach do celu” tyłkiem się nie kopie , rękawice też ktoś wymyślił po to żeby je na ręce zakładać a......a ubrania zawsze można zdjąć i odłożyć w bezpieczne miejsce .

Znowu glina a w podświadomości kupa złota przecież babcia się nie myli jest stara to wie wszystko , i tak kawałek po kawałeczku , prawie że centymetr po centymetrze do przodu , tym razem nie mieliśmy zbroi wydatnie ograniczających nasze ruchy , przypominaliśmy natomiast indyjskich ascetów smarujących się gliną dla podkreślenia swojego umartwienia .

Jak to się mówi „Kto szuka ten znajdzie” .Wbiłem szpadel i serce mi zamarło głuchy odgłos ............

Szpadel na bok w ruch poszedł szpikulec ,puk, puk

-Jakaś skrzynia albo .....nie to musi być skrzynia zakopany kawał dechy nie dawał by takiego odgłosu. Z miną wielkiego specjalisty stwierdził mój kuzyn.

-Człowieku po co ktoś miałby tutaj zakopywać same dechy ,mamy skarb!!!!!!!!!!! krzyknąłem z wielkim podnieceniem .

Teraz wystarczyło tylko cierpliwie pokopać i odsłonić znalezisko, nasze oczekiwania potwierdziły się wytargaliśmy  piękna skrzynię z jakimiś niemieckimi napisami .Duma rozpierała nasze młode serca , widzieliśmy oczyma wyobraźni naszych rodziców chwalących nas jakie to z nas mądre dzieci, i bogactwo które nas otacza.

-Trzeba otworzyć –powiedziałem pierwszy .

Kuzyn nie myśląc długo złapał łopatę i wbił ja między wieko a pudło , trudno się mówi jesteśmy bogaci kupimy dziadkowi dziesięć takich szpadli .(po prostu trzasnęła jak zapałka)

-Skocz po łomik –tym razem pierwszy zakomenderował kuzyn.

Łomik w dziurę i na raz i dwa chrup poszło no i.............i nowego szpadla nie będzie , aż mnie w gardle ścisnęło bo pomyślałem o nowych szlakach turystycznych tyczonych przez mojego ojca na moim siedzeniu .

     W skrzyni poukładane równiutko leżały pociski jak się później dowiedziałem od moździerza

-Źle nie jest , może na coś się to przyda  zaniesiemy do domu ,wyczyścimy, poukładamy, poczekamy na starych na pewno się będą cieszyć.

Niestety domysły kuzyna okazały się złudne gdyż nic takiego jak wielka radość rodziców nie nastąpiło, był tylko wielki płacz i lament ich pociech czyli nas gdy pręgi na naszych siedzeniach w cudowny sposób się rozmnożyły.

Ojciec mój biedny stracił oddech i to na dłuższą chwilę gdy jego oczom ukazała się piękna piramida ułożona z pięknie wyczyszczonych pocisków , której jedno dotknięcie groziło zawaleniem i wiadomymi skutkami , których my biedni laicy w tych sprawach żeśmy się nie spodziewali.

          Tak, to było bolesne, ale wcale mnie nie odstraszyło i nic nie nauczyło po paru latach gdy zainteresowanie pociskami i inną militarką oczywiście wzrosło w wieku lat piętnastu zacząłem przeczesywać pobliskie pola i lasy w poszukiwaniu przygody i trofeów .

Głównym kluczem otwierającym mi drzwi do zagadek były książki o regionie, opowieści dziadków , wujków i innych starszych ludzi (którym jednak tak do końca wierzyć nie należy.)

Tym razem posłuchałem dziadka „dziadek stary swoje wie”

„pamiętam że w lesie nieopodal leśniczówki stacjonował jakiś pułk niemiecki, podobno się tam nawet ukrywał bo było to w czasie jak ze wschodu szło wyzwolenie .Żołnierze ci mieli masę sprzętu a tylko dwa już sprawne samochody więc co nieco zakopali i ruszyli w pośpiechu w dalsza drogę”.

Aż mi normalnie oczy nie eksplodowały z wrażenia jakie na mnie uczyniło to opowiadanie.

Nie było na co czekać tylko trzeba było się brać spakować plecak , zadzwonić po kumpla bo samemu niebezpiecznie i jazda w teren.

O godzinie dziesiątej rano dnia następnego(uwaga ta sama godzina)raźno już maszerowaliśmy do celu a że było trochę  gorąco zajęło nam to dwie godziny przy paro kilometrowym  odcinku , przerywanym dość częstymi odpoczynkami w celu spożycia napoju chłodzącego.

     Dotarliśmy na miejsce , wszystko zgadzało się z opisem dziadka co do joty , tylko że z małego zagajnika zrobił się wielki las ale to żadna przeszkoda ,optymizm wiele znaczy przy takich eskapadach.

Po godzinnym odpoczynku przyszedł czas na pracę ,która przeciągnęła się do wieczora z mizernym skutkiem , dopiero podczas rozmowy przy rozbijaniu namiotu uznaliśmy że nasze obliczenia terenowe trochę zawiodły i musimy z wykopkami przesunąć się o parę ładnych metrów.

W starym miejscu doły dołeczki że aż miło ale kto by tam miał czas teraz to zasypywać , później też będzie czas , stwierdziliśmy zgodnie .

Saperki w dłoń i znowu te same ślady na dłoniach , tylko że tym razem tyłek cały(uśmiechnąłem się do mojego pierwszego spotkania ze skarbami) i znowu cały dzień i nic .

Trochę we mnie zaczęła wzbierać złość , pomyślałem głośno:

-Babcia się mogła kurna pomylić ale taki autorytet jak dziadek nigdy!!!!

No ale cóż następny dzionek przeszedł jak z bicza strzelił.

„I nastał dzień trzeci” którego to zadecydowałem sprzątanie i powrót .zasypywanie poszło nam gładko i prawie do wieczora żeśmy się wyrobili pozostawiając sobie najgłębszy dołek w którym postanowiliśmy umieścić wszelkie odpady powstałe w wyniku naszego obozowania(a było tego trochę dużo)

Śmieci do wora ,wór do dołu i wtedy mignęła mi jakaś postać miedzy drzewami.

W pierwszej chwili myślałem że mam przewidzenie jakieś po katorżniczej pracy ale nie patrzę a tam jakiś dziadek co chwila głowę zza drzewa wychyla udając niewidzialnego. Myślę sobie a niech się dziadek w podchody pobawi  przecież mu nie zabronię las państwowy a my tylko sprzątamy więc spoko.

Teren wyczyszczony pięknie wysprzątany ,my trochę zglazowani ale to nic porażki też dla ludzi , nie można żyć ciągłymi powodzeniami w tej dziedzinie (aczkolwiek takowych jeszcze wówczas nie miałem na swym koncie).

-przenosimy się tam na tą górkę -zadecydowałem –nie chce na to miejsce patrzeć ,po nocy z tymi tobołami się tłuc nie będziemy ,a prześpimy się w samych śpiworach pod drzewkami , jak dzicz to dzicz.

-dobra to namiocik i klamoty do wora i idziemy .

było jeszcze całkiem widno z naszej górki niezły widok, pijemy herbatkę, nagle mój kolega sokole oko powiada:

-Ty Romo popatrz jakieś łebki sobie biegi urządzają

-kurna ale dlaczego biegną w naszym kierunku chociaż obok jest ścieżka?- chodu bo to po nas  .

nie musiałem powtarzać.

Myślę że biegacz na mistrzostwach świata nie wkłada w bieg tyle energii co my. Chłopaki młode nie byli a mimo to znajdowali się coraz bliżej .

Niedaleko był wąwóz , którego dołem płynął strumień kiedyś dawno temu, jeszcze troszkę wytrzymaj dodawaliśmy sobie otuchy , już jesteśmy skok w dół na złamanie karku.

Płynąca niegdyś woda podmywała brzegi tworząc nawisy zasłonięte długa trawą i to okazało się naszą kryjówką. Chwilę po wczołganiu się do środka usłyszeliśmy nad sobą odgłosy przeskakujących przez strumień facetów.

-kur... przecież nie rozpłynęli się w powietrzu Ty biegnij w prawo a ja prosto złapiemy sku....

Aż mi ciary przeszły po plecach bo pomyślałem że ludzie używający takiego słownictwa nie są z reguły życzliwie nastawieni do świata.

Tłumiąc oddechy i nie odzywając się do siebie przeleżeliśmy tak godzinę w końcu mówię:

-wychodzimy bo już się trochę ciemno robi .

Kumpel trochę wystraszony nie bardzo chciał się zgodzić na ten plan ale w końcu wylazł.

Idziemy , spokojnie , nikogo nie widać ,aż tutaj nagle za plecami okrzyk:

- stać milicja

Błogie ciepło jakie wtedy poczułem na pośladkach pozostanie w mych uczuciach do końca życia.

Pała owinęła się równolegle wyznaczając przesiekę na moim siedzeniu ,znowu przypomniały mi się młode lata .

-Panowie pozwolą z nami , jesteście na chwilę obecna zatrzymani , i podejrzani o włamanie do leśniczówki.

Byłem tak totalnie zaskoczony że nie wiedziałem co powiedzieć a i panowie za bardzo wyjaśnień słuchać nie chcieli ale w końcu pozwolili.

-Dlaczego uciekaliście?

-Jak by pana ktoś gonił to co pan by nie uciekał,

-Co mieliście ukryte w worku

-nic- odpowiedziałem w pierwszej chwili bo zupełnie nie wiedziałem o jaki worek chodzi.

-no to idziemy chłopaczki i zaraz zobaczymy.

Zaprowadzili nas na miejsce naszego starego obozowiska , stał tam już dziadek , który nas podglądał z tępym uśmiechem na twarzy, trzymając w ręku szpadel.

-Kopać- rozkazał jeden z gliniarzy

Teraz zobaczyłem że każe mi kopać w miejscu gdzie złożyliśmy odpadki .

Jakże wielkie było zdziwienie Władzy Ludowej kiedy okazało się że rzeczy skradzione z leśniczówki przeistoczyły się w nad naturalny sposób w zwykłe śmieci..........odeszli nie mówiąc ani słowa .

A tyłek piekł mnie jeszcze przez trzy dni .

Porażki się trafiają a kto idzie do celu zawsze tam trafi....

                            

                                                                          Koniec