Lara Croft: Kolebka życia



Ostatnio wybraliśmy się z Shannarą do kina na powyższy film. W ramach przestrogi zamieszczam zatem na łamach działu artykuły krótkie ostrzeżenie dla śmiałków rozważających udanie się na tą chałę.

Dla ignorantów, którzy śmieli jeszcze nie uslyszeć o Larze podaję krótki opis: jest córką nieżyjącego już Lorda Croft, mieszka w rodzinnym pałacu w Anglii, archeolog z zawodu i powołania. świetnie jeździ konno, świetnie strzela, świetnie nurkuje, świetnie walczy wręcz i w ogóle jest świetna w każdym calu swego świetnego ciała.

Opis Filmu: brzydki naukowiec Dr Reiss chce odnaleźć puszkę Pandory. Tego samego pragnie oczywiście również Lara, więc rozpoczyna się wyścig do „kolebki życia”, gdzie owa ma być przechowywana.

Tyle na temat ambitnego scenariuszu.

Tragizm serii Tombraider polega na samej postaci Lary: ona jest zawsze cool, zawsze zna odpowiedz na każde pytanie, umie wszystko najlepiej... i pozbywa się w ten sposób wszelkich realistycznych cech. Reżyser kreuje postać mityczną, tak przerysowaną, że Angelina Jolie nie jest jej w stanie wiarygodnie odtworzyć. Podczas gdy Indy z jego cierpką (auto)ironią nadawał całej konstrukcji filmu pewne ramy pozwalające przymknąć oko na niekiedy niezbyt realistyczne sceny, postać omnibusa Croft kreowanej „na poważnie” skazana jest na porażkę. „Momenty natury romantycznej” gdzie Lara wraz jej kompanem Sheridan dyskutują z łzą w oku o ich byłym związku i uczuciach, sprawiają wrażenie mdłego przerywnika w sekwencji scen akcji dodając i tak już przykrej całości aspekt banalnego romansidła.

W logikę widza godzą również dziecinnie debilne pomysły reżysera jak biały rekin u wybrzeży Grecji lub natychmiastowe i bezproblemowe odnalezienie zatopionej świątyni w arealu wielkim jak pół Wielkopolski. Użycie samolotu technologii stealth poprzez brytyjski wywiad jest np. kolejnym przegięciem, chyba że Hollywood pragnąc udowodnić wielką przyjaźn Blair/Bush chce nam wmówić, że SIS wypożyczył go sobie z US Air Force. Jasne. Zaznaczam, że powyższe to tylko przykłady, w fabule roi się od podobnych kwiatków.

Dowcipy Lary mające uwypuklić jej wyższość nad resztą świata pozbawione są pointy, strzelanki są jeszcze bardziej nierealistyczne niż w sławetnym „Commando”, a sceny walki wręcz pozostawiają wiele do życzenia. Komentując Tombraider I biadoliłem, że Jolie rozpoczęła chyba trening sztuk walki 3 tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć – co widać. Po obejrzeniu „Kolebki życia” stwierdzam, że postępów w nauce nie uczyniła. Ma tylko lepszego montażystę.

Jeśli najpóźniej w tym miejscu ktoś się pyta, dlaczego tak marudzę i czego tak naprawdę oczekiwałem, odpowiem: filmu rozrywki, gdzie jak kiedyś na Jones’ie widz wciśnięty w fotel kina chłonął obrazy, identyfikował się z postaciami, chętnie powracał jeszcze tygodnie po obejrzeniu seansu myślami do fabuły, przypominał sobie z uśmiechem na twarzy poszczególne sceny. Film, gdzie czarne charaktery nie poznawało się po samym wyglądzie, lecz miały swój specyficzny urok, szarmancki francuski akcent. W „Kolebce życia” są to z zasady nieatrakcyjne postacie o nalanej gębie i spojrzeniu bazyliszka, wciśnięte czasem dla pozorów w garnitur.

W ostatniej scenie Croft wygramoliwszy się z dziury stwierdza pseudofilozoficznie do oczekującego jej murzyńskiego szczepu: „niektóre rzeczy powinni zostać nieodkryte.”

My, po obejrzeniu tych bredni mówimy: niektóre filmy powinny zostać nie nakręcone.

Bacchus