<%@ Language=VBScript %> recenzja

Recenzja książki: „ŁOWCY POTWORÓW. SZPERACZE Z POBOJOWISK” Ryszard Wójcik


 

Mamy prawdziwą demokrację. Może nie w świecie eksploracji - ale na pewno w publikacjach dotyczących tematu. Co rusz pojawia się na rynku wydawniczym pozycja, której autor nie szczędzi pióra i wysiłku by przedstawić aktorów ze sceny polskich poszukiwań w jak najgorszym świetle. Moda na dywagacje - kto jest cacy, a kto be - rozwija się w zaskakującym tempie. Zwykle są dwa plany: czarny i biały. I dwa typy bohaterów: Herosi i Źli Ludzie. Nic pośrodku. Dlaczego? Ponieważ Polacy uwielbiają intrygi, sensacje, pomniejszanie cudzych osiągnięć.

Tylko, czemu ta literatura staje się coraz bardziej niesmaczna?

 

 

BOHATEROWIE I ZŁODZIEJE

 

 

 

Kilka miesięcy temu na półkach polskich księgarni pojawiły się nowe tytuły z tematyki „skarbowej”. Jak wszystkie tego typu książki są zapewne rozchwytywane przez naiwnych czytelników spodziewających się, że autor wskaże im drogę do skarbu lub co najmniej poszerzy ich wiedzę o nieznane wydarzenia historyczne. A tymczasem...Częstokroć odbiorca całkowicie spoza środowiska bądź z małym stażem jest wprost zażenowany zawartością wcale nietaniej książki. Dziwi się jak głęboko zgnilizna toczy tych „ normalnych inaczej”, czyli wszelkiej maści eksploratorów, sztolniowców, poszukiwaczy skarbów i im pokrewnych. Albo...Zachwyca się wspaniałością środowiska. Z reguły nic z tego nie rozumie i nie ma możliwości, ( gdy nowicjusz) wypowiedzieć się na poruszony temat lub, choć zweryfikować sprzedaną mu „papkę” Zresztą, po co ma to robić? Skoro na takich naiwniaków obliczona jest sprzedaż dzieła...

Przedstawię Wam kilka z niedawno wydanych książek. Z ich wadami i zaletami. Rewelacyjnych i porażających niekonsekwencją.

Pierwsze Nowe Dzieło ( nie mylić z rewelacyjnym założeniem fortyfikacyjnym Twierdzy Kostrzyn! )  wyszło spod pióra znanego w środowisku dziennikarza.

To „ Łowcy Potworów. Szperacze z Pobojowisk” Ryszarda Wójcika. Napisana pięknym, bogatym językiem - z pewnością powinna znaleźć się w biblioteczkach amatorów sprzętu ciężkiego, morskiego, lotniczego i... No, właśnie...W czyich jeszcze? Z pewnością powinien zakupić ją każdy zwolennik sensacyjek i afer. Bo tych w książce nie brakuje. Na 324 stronach znajdziecie ich całą masę. Od tych, nad którymi autor postawił kropkę nad i, po te ledwie sygnalizowane np. wyłącznie podpisami pod fotografią.

 

Bohaterów w publikacji jest dwóch. Ryszard Wójcik i Maciek Kęszycki ( kolekcjoner sprzętu ciężkiego i tak naprawdę jedna z sześciu osób w Polsce, które stać na wyłożenie własnych środków finansowych na kosztowne eksploracje ). Są też postacie drugoplanowe. Również bohaterowie, ale tacy trochę poboczni. To głównie osoby współpracujące z wyżej wymienionymi ( m.in. Adam Landowski, Jury, Maciej Wojewoda, Juliusz Molski i inni ). Reszta to przeciwnicy. Tu nazwani- złodziejami, intrygantami, bufonami itp.

 

W „Łowcach Potworów...” złodzieje grasują niemal od pierwszych rozdziałów. No i fajnie. Cóż bardziej podnieca czytelnika niż obraz szubrawca jawnie opisanego, choć bez nazwiska? To doskonały pretekst by w taka koszulkę ubrać kogoś, komu rozmiar wyjątkowo pasuje. A już, gdy ma się konkretne dane, że złodziej przyjechał z Poznania oraz czego użył i jakim autem to wywiózł to plakietka gotowa. Pewnie ciekawi Was, co ten gad ukradł? A ponieważ afer w prezentowanej pozycji jest pełno, więc...Jedną można tu przedstawić. Otóż...Gadzina ośmieliła się zwinąć przy pomocy wyciągarki kilka kół od zatopionego StuG III. Nieszczęśliwie od egzemplarza, który miał wyłowić Maciej K. Nie sam, a w towarzystwie znalazcy Adama Landowskiego i kumpli szczęśliwca- Jurego, Prunia, Mani. Oraz z innymi towarzyszącymi osobami m.in. red. Wójcikiem i M.Laskowskim.

I w tym momencie - wraz z niecnym czynem - zaczyna się swoista „polka”. Poszukiwacz, który ośmielił się wyłowić koła został nazwany...ZŁODZIEJEM. Fakt, zniszczył w trakcie swoich działań wyciągarką drzewa - co jest karygodne i powinien za ten czyn odpowiedzieć.

Ale koła???  Popatrzmy jak widzi to autor dzieła...

Jeden czyn – „szabrowanie” zatopionego w jeziorze wraka- dla większości ze środowiska nazwany byłby eksploracją. U Wójcika ten czyn jest interpretowany w sposób dwojaki. Poznaniak wedle redaktora został złodziejem... A inni? Hm, w tym rozdziale nie ma innych. Ale wystarczy cofnąć się parę stron wstecz i... Gdański poszukiwacz Adam Landowski wyciąga z torby wymontowany ze StuG-a... peryskop i hełmofony ( to co wyeksplorował w ciągu 2 lat nurkowania na wraku- na tym samym wraku!!!). I co? Ha! Jest o.k. ! Bo Landowski przyjechał ze swoim skarbem do Wójcika i Kęszyckiego. Ot, logika...Ci, co z nami współpracują są cacy, a reszta be...

Z pewnością najbardziej zadziwi Was nieoczekiwany koniec historii pojazdu pancernego. Dowiecie się, że znalazca Adaś z Gdańska - tak naprawdę to był wtórnym znalazcą. Tak się złożyło, że główny bohater - Maciek K. kilka lat wcześniej bez sprzętu do nurkowania ( w kąpielówkach) chodził obok niszczyciela. A ponieważ...”Przygodą trzeba umieć się cieszyć. Tylko głupiec cieszy się w pojedynkę” - miłościwie czekał kilka lat aż przyjedzie do niego taki zapaleniec z Wybrzeża z peryskopem w torbie...

Szkoda, że tak pokrętnie umniejszono osiągnięcie Adama. Dla niego i wielu innych to niezła lekcja na przyszłość.

Takich fikołków myślowych w książce jest dużo więcej. Nie widzę powodu by przytaczać wszystkie, gdyż nie będziecie mieć „radości przeżywania” bohaterskich przygód autora. Wystarczy dodać, że do połowy objętości wszystko, co zawarte w treści nierozerwalnie wiąże się z Kęszyckim. Poznacie jego rodzinę, niemal cały życiorys, zdanie na wiele tematów. Dowiecie się, że idol wkraczających w sprzęt ciężki poszukiwaczy posługiwał się „lewym” (kupionym) paszportem, co i za ile sprzedał do Niemiec a także, dlaczego właściciel pewnego samochodu, za który bohater mógł „skasować” w Niemczech 130 tysięcy marek nie sprzedał mu go i co zrobił z tym autem... Może przedstawiony obraz jest jak odbicie w krzywym zwierciadle- to i tak fani Kęszyckiego będą szczęśliwi.

Druga połowa książki - to opis walki autora z różnymi osobnikami o nieczystych intencjach. Przeczytacie o wielu porażkach redaktora, tak na arenie poszukiwań jak i w pracy zawodowej. Obnażono wszystkich „złych” ludzi. Począwszy od pracowników TV ( taki Lew Rywin to już w 1990 roku zaszkodził dziennikarzowi) po pracowników Muzeum Wojska Polskiego, poszukiwaczy z okolic Tomaszowa Mazowieckiego i innych.

A merytoryka? Cóż...Tak wiele jest w książce sprzętu, że w głowie może się zakręcić, więc

i błędów ( szkolnych) pełno. Wymienię kilka dla przykładu.

Z wiadomości, jakie pan Wójcik zawarł wynika, że np. najlepszy niemiecki karabin maszynowy MG-42 posiadał na swojej kolbie stopkę ( stopka - trzewik to metalowe okucie nakładane na koniec kolby). Dla wyjaśnienia MG-42 produkowano z dwoma rodzajami kolb: drewnianą bądź z tworzywa sztucznego. Żadna nie miała metalowego wzmocnienia.

Dalej dowiadujemy się, że Goliat był wypełniony tylko 50 kilogramami ładunku wybuchowego.

Następnie autor z poczciwego polskiego samolotu PZL P 23 Karaś zrobił monstrum. W stosunku do tej konstrukcji użył takich określeń: „samolot myśliwski PZL Karaś” i „ polski myśliwiec bombardujący” ( str. 164 i 166). Przy tym ostatnim określeniu zapewne posłużył się wyrażeniem z drugiej połowy XX wieku. W czasie, gdy Karasie latały po polskim niebie nazywane były samolotami liniowymi, wielozadaniowymi. Nigdy nie były myśliwcami!!! Używano ich do rozpoznania i bombardowania na niewielkich odległościach. Żaden konstruktor tego okresu nie śnił nawet o myśliwcu bombardującym! Nomen - omen najbliższe nazwie myśliwiec bombardujący były radzieckie konstrukcje typu JAK. W książce pod fotografią Karasia, całkowicie bez sensu i uzasadnienia pojawił się rysunek polskiego samolotu myśliwskiego PZL P 11c i PZL P7a ( bez podpisu!) Można przypuszczać, że mają obrazować Karasia!

W tej pozycji poruszono tez tematy związane z polską Marynarką Wojenną okresu września 1939. Dowiadujemy się, że w 1939 roku Polska miała dwa niszczyciele - Wichra i Burzę. Zastanawiające...Ja pamiętam z lekcji historii, że było ich cztery!!! Wicher, Burza, Błyskawica i Grom. Czytając opowieść o Wichrze odnosi się wrażenie, iż autor jako pierwszy ujawnił skrywany fakt o tym, że wrak okrętu był obiektem ćwiczeń artyleryjskich w PRL. Istotnie ma rację bezpowrotnie zniszczono zabytek. To fakt bez precedensu. Jednak, że okręt był celem dla artylerii można potwierdzić w książkach wydawanych już 30 lat temu. Pisał o tym m.in. Jerzy Pertek. Osoby szczególnie zainteresowane tematem mogą u Perteka znaleźć dane o innym polskim wraku służącym za cel - tym razem dla lotnictwa PRL - o Gryfie, stawiaczu min.

Sensacyjne niedomówienia. Tego z pewnością też Wam nie braknie. Dowiecie się, że historyk fortyfikacji i jej najlepszy bodaj w Europie rysownik Robert Jurga – „... byłby przypłacił życiem swą pasję w podziemiach fortu Żabice \niezabezpieczonych\ uległ zatruciu gazami nieznanego typu... Cudem ocalał”. Hm... Znajomi i przyjaciele Roberta wiedzą jak długo walczył z chorobą. Jednak, po co tworzyć sensacyjną ideologię o gazach nieznanego typu??? Nie łatwiej było posłużyć się narzędziem prawdy? I powiedzieć czytelnikowi, że w żabickim forcie był mogilnik, w którym składowano środki ochrony roślin?

Fakt umieszczenia sensacyjnych gazów nieznanego typu w „podziemiach fortu” pozostawić należałoby bez komentarza. Mam nadzieję, że wszyscy fortyfikatorzy wiedzą, że fort w Żabicach nie posiada podziemi - kazamaty z nieszczęsnym mogilnikiem są na poziomie gruntu!!!

A co dla poszukiwaczy skarbów z detektorem? Jeżeli są ukierunkowani wyłącznie na wykrywacz - nie znajdą tu nic dla siebie. Podtytuł Szperacze Z Pobojowisk dotyczy akcji wyciągania sprzętu ciężkiego. Ale, ale... Parę dziwnie zakłamanych prawd też tu znajdziecie. Jak na przykład stwierdzenie red.Wójcika -  „...już w chwili mego wejścia na ogólnopolską antenę z propozycją poszukiwań [ w 1988r.przyp.India] -wyroiła się na pola bitew cała armia bezmyślnych, uzbrojonych w wykrywacze metalu rozgrzebywaczy pamiątek, nie mających pojęcia o dokumentacji znaleziska ,traktujących poszukiwania jako zabawę i okazję drobnego handlu. Tacy ludzie niweczyli dzieło Juliusza Molskiego [to pan również szukający na pobojowiskach, ale fragmentów samolotów Karaś, współpracujący z autorem książki przyp. India] i jemu podobnych. Od dawna już zaprawiony w grabieży wszystkiego, co się nawinie pod łopatę i kilof - łupieżca złomownik ze zdwojoną pazernością ruszył w pole...”

I co Wy na to kochani historycy i eksploratorzy pól bitewnych? Po jaką cholerę bawicie się w odtwarzanie zagmatwanej historii walk i potyczek? Dlaczego do diabła wydajecie ciężko zarobione pieniądze na rekonstrukcję znalezisk? Przecież jesteście tylko „armią bezmyślnych, uzbrojonych w wykrywacze metalu rozgrzebywaczy pamiątek!!! W dodatku zajmujecie się drobnym handlem” No, chyba, że jesteście współpracownikami Wójcika wtedy żaden z ww. cytatów Was z pewnością nie dotyczy.

Bo bohaterzy z książki autora mogą, a jakże i to w granicach prawa - ale Wy obcy mu jesteście tylko „łupieżcami”. W dodatku wylegliście na pola prawdopodobnie dzięki programowi telewizyjnemu dziennikarza R.Wójcika.

Bardzo interesująca interpretacja... Tylko skąd wzięła się w 1985r.cała rzesza grup poszukiwawczych mających na swoim koncie olbrzymie efekty i staż wtedy przekraczający pięć - osiem lat ? Gdyby autor np. roku 1985 wybrał się na Koło w Warszawie, czy pod Halę Ludową we Wrocławiu zobaczyłby dziesiątki pasjonatów historii używających wykrywacza, którzy już wtedy ściągali z zachodu materiały techniczne i źródłowe pomagające przy rekonstrukcji i identyfikacji swoich skarbów. Już wtedy, a także dużo wcześniej istniały w Polsce wspaniałe kolekcje militariów wyciągniętych z ziemi. Faktem jest, że wiele znalezisk sprzedawano innym kolekcjonerom (tym bez dostępu do detektora), dużo wymieniano między sobą i z braku miejsc na spotkania tam właśnie - na giełdach nawiązywano kontakty i wymieniano się wiadomościami. Oczywiście autor zaślepiony swoją misją nie zauważył tego.

Może więcej obiektywizmu i pokory Panie Redaktorze! Nie Pan był ojcem POLSKIEJ ARCHEOLOGII WOJSKOWEJ!!!- ONA istniała długo przed Pana apelami o poszukiwanie pamiątek! Pan rozpropagował i upublicznił temat ( fakt, może Pan to sobie przypisywać). Ale...Sam pomysł od dawien, dawna pochłaniał czas i środki wielu wspaniałych ludzi- tych, którzy jak zarazy unikali ówczesnych środków masowego przekazu, na których Pan bazował. Tezy, ze ktoś nazwał działania poszukiwaczy - archeologią wojskowa kilka lat po Pana szumnych działaniach- są, co najmniej niesmaczne i przesadzone!

 

Podsumowując. Czy powinniście zakupić opisana książkę??? Nie wiem. Sami zadecydujcie. Pozycja świetnie „czyta się”, jednakże przedstawia punkt widzenia wyłącznie oczami redaktora Wójcika. Jeżeli myślicie logicznie z pewnością wkurzą Was fikołki myślowe autora oraz obłuda zajmująca poczesne miejsce w prezentowanej książce lub filozofia autora. Merytoryka? Cóż...Wymieniłam ledwie kilka z dziesiątek zawartych błędów. Zresztą książka jest reportażem przedstawiającym walkę autora z niecnie działającymi osobnikami, więc fachowcy pewnie to pominą - co zrozumiałe - bo książka absolutnie odbiega od jakichkolwiek standardów pretendujących do źródła historycznego. Sensacyjki i afery? Hmm... Niektórzy to uwielbiają.

Wielu odbiorców będzie zażenowanych krzywda, jaka wciąż spotyka autora. Te wszystkie cichaczem podebrane skarby, których nie zdążył wyłowić i sfotografować i towarzyszące temu przekręty mogą, co najwyżej wzbudzić sztuczne współczucie lub śmiech. Brzmi to jak lament starej baby, którą ktoś ograbił przed domem...

A już na pewno wielu osobom da do myślenia genialne ( sic!!!) pytanie autora zawarte na ostatniej stronie tekstu –  „ W jaki sposób państwo, czyli my podatnicy , moglibyśmy Kęszyckim zrekompensować poniesione nakłady? Po ilu latach Kęszyccy odbiją sobie zatracone kwoty, na przykład wypożyczając transporter do filmów?”...

No, cóż- ja nie poczuwam się do mogących znaleźć odpowiedź na taką bzdurę. Nie ja namawiałam Kęszyckich i innych w tym kraju do wydobywania sprzętu. Nie ja namawiałam ich do wywożenia na zachód. Ja nic - nikomu nie jestem winna!!! Zastanawia mnie-czyli podatnika czy państwo zostało zasilone podatkiem od sprzedanego sprzętu ciężkiego? Szkoda, że autor pominął tą jakże ważką wiadomość.

A WY drodzy czytelnicy??? Kto z Was i ile może zwrócić za działania tych osób? I kto Wam zwróci za Wasze działania na polach bitew i w ciemnych zakurzonych archiwach??? Pomyślcie o tym dokładnie, gdy przestudiujecie dzieło Ryszarda Wójcika....

 

Reszta jak zawsze jest ciszą... Czyli bez komentarza.

 

                                                                                           INDIA ®

 

Toper trochę zamieszał i wstawił zdjęcie okładki  :-)

 

 

 

Ryszard Wójcik

„ŁOWCY POTWORÓW. SZPERACZE Z POBOJOWISK”

Wydawnictwo Bellona 2003r.

Cena 47 złotych.

O kolejnej książce przeczytacie za miesiąc.