"Muszkę" stosuję od dwóch lat. Wcześniej wielokrotnie zdarzało mi się przynosić kleszcze do domu. Bywały na ubraniu lub pod , wędrujące, lub wbite w ciało. Większe, mniejsze i całkiem malutkie. Rekord to 15 sztuk po przejściu w krótkich spodniach przez leśne trawy na mierzei. Usuwałem je zawsze sam. Chyba nie trafiłem na jakiegoś zarazonośnego ( kolega trafił na takiego niedaleko miejsca w którym mieszkam -rumień i zastrzyki w efekcie), chociaż kto wie - żona często mi mówi, że niezła zaraza ze mnie. Jak sięgam pamięcią to ze 40 lat temu można było całymi dniami po lesie chodzić spokojnie, a o tym draństwie nawet nikt nie słyszał. W każdym razie, jak napisałem - od dwóch lat stosuję Muszkę i jest spokój. NIC. Żadnego kleszcza od tamtej pory. Spryskuję Muszką całe ubranie, buty i kapelusz ( oczywiście zewnętrznie), a dodatkowo jakiś spray komaro i kleszczoochronny na twarz, kark i ręce . Z tego co zauważyłem, takie jednorazowe "zpsikanie" ubrania starcza na dwa tygodnie ( nie wiem czy dłużej, bo ubranie poszło do prania). Przez ten czas, wielokrotnie i długotrwale chodziłem po lesie i ani jeden bydlak się na mnie nie połakomił. Naprawdę polecam - chociaż , w najbliższym sklepie wędkarsko - zoologicznym w którym się w ową muszkę zaopatrywałem, po początkowym zdziwieniu, że chcę to " na siebie" a nie na psa, później zrobił się problem. Sprzedawca podpowiedział wędkarzom - i .. muszki musiałem szukać gdzie indziej. A więc - może lepiej nie rozgłaszać?:). Pozdrawiam.
|