Historia z przed miesiąca...
Część Pierwsza: Piękna słoneczna sobota. Plan dnia - typujemy parę nowych miejscówek i lecimy na rekonesans z ojcem. Spakowani, najedzeni etc. etc. no to wio! 35km na najdalszą namierzoną miejscówkę i sukcesywnie wracając do domu, czeszemy po kolei resztę namierzonych miejscówek. Wyniki wybitnie średnie więc zaczęliśmy wchodzić na przypadkowe łąki. Z racji że robiło się już ciemno, to wracaliśmy do auta na przełaj, przez pola, strumyczki, krzaczki etc.. Zajeżdżamy pod mieszkanie rodziców. Na spokojnie przebieram się, przepakowuje sprzęt do mojego auta, luzik, rozmawiamy z ojcem o pirdach etc. sielanka. Pytam ojca czy wpada do mnie na wieczór na piwko, bo kuzyn jest w mieście etc. etc.... plan zaakceptowany :za :zdr . Więc (jak przystało na syna który tatę na piwo zaprasza), proponuję że dziś tankujemy na moje konto i odruchowo łapię za portfel (tzn. kieszenie na piersi, bo tam zawsze mam portfel) żeby zobaczyć czy nominał jest........ i nagle oblewa mnie strach.... :o w kieszeni pusto!..... przetrzepujemy auto wzdłuż i wszerz. Ja "przeglądam" w pamięci ostatnie 8 godzin i ....... chyba z 10 miejscówek gdzie byliśmy.... nie mogę przypomnieć sobie nic pomocnego, oprócz tego że na 150% portfel miałem ze sobą na polach.... Rura do domu po mocne latarki i wsiadamy w moją furę (bo szybsza - przypominam że najdalsza miejscówka w odległości 35km a było już totalnie ciemno). Pierwsze 2 minuty jedziemy w ciszy. Nagle redukuje bieg i cisnę do 150-160 km/h. Ojciec pyta się "czasem nie przeginasz z tą szybkością?...", "Wiem tata.... ale właśnie mnie olśniło.... że w portfelu miałem około 2,5 kafla.... bo miałem pojechać do wpłatomatu po powrocie z pól...". Tata już nie pyta o prędkość i sposób pokonywania zakrętów :ups: . Ilość przekleństw (na swoją głupotę) większa niż w ostatni 3 latach razem. Lecimy po poletkach, łąkach z naprawdę mocnymi latarkami. Efekty zerowe.... Na deser zostawiliśmy sobie ostatnie łąki. Na łąkach trudno znaleźć jakikolwiek punkt odniesienia no i śladów nie widać. Lecę mniej więcej po swoich śladach i docieram do miejsca gdzie kawałek obok wykopywałem duże żelastwo i w oddali widzę dziada................ ufffffffff............. jak mi ulżyło......... błogość chwili przekracza wszystkie limity... Na spokojnie wracamy do domu, śmiejąc się i ciesząc na przemian. Szkoda portfela bo bardzo porządny, a w dodatku to prezent bożonarodzeniowy od teściów.
Część Druga:
Zgodnie z umową, gotujemy się na piwną libację w rodzinnym gronie. Tata poszedł do siebie żeby się przebrać i umyć. Ja w międzyczasie postanowiłem pojechać po kuzyna i polecieć do Tesco po browar na wieczór. Opowiadam o całej akcji kuzynowi. Fajnie śmiesznie etc. Wracamy ze sklepu, ulicami którymi jechałem już milion razy. Dojeżdżamy do ronda które objeździłem milion razy. Dochamowuje, czuje poślizg auta, próbuje opanować sytuację (nie chce mi się pisać całej historii ale umiem więcej od przeciętnego kierowcy gdyż od 15 roku życia współorganizuje rajdy samochodowe i nie raz chłopaki rajdowcy mnie szkolili) I JEB!!! w krawężnik... Zatrzymuje się na asfalcie. Stan stresu powraca.... wysiadam, oględziny etc. Kuzyn: "damy radę jechać?", ja:"z pękniętym wahaczem i pogiętą felgą raczej nie.....". Dzwonie po ojca.... "TATE... RATUJ DZIŚ RAZ JESZCZE....". Czekam na lawetę, w międzyczasie oczywiście przejeżdżają obok mnie koledzy, koleżanki, kumple z pracy, sąsiad, chrzestny (ojca brat) itd. itd. czyli nie mam co liczyć że mój wybryk przejdzie niezauważony. Laweta zabiera auto prosto pod mechanika (miałem i tak mechaniora umówionego na poniedziałek, na tuleje pływające z tyłu). Te 2,5 tysia, które chwile wcześniej wpłaciłem, w sporej części ląduje w naprawie. Do dziś nie wiem co spowodowało poślizg, czy coś pod koło się dostało, czy najechałem wcześniej na plamę oleju, etc. Prędkość zacząłem wykluczać patrząc na to jak inni napadali na rondo i nic się nie działo.
P.S. W międzyczasie, dowiedziałem się telefonicznie, że mój pies zniknął gdzieś na łąkach i nie wrócił jeszcze do domu :cry: :cry: . Był z teściem na łąkach i gdzieś poleciał. Młody 6 miesięczny, przesympatyczny psiak... :cry: :cry: . Szukaliśmy od rana do wieczora. Wrócił skubaniec po 2 dniach :luv ubrudzony i zmęczony do cna.
Tak więc dzień który na dłuuuuuugo pozostanie w pamięci
|