A teraz kilka akcji, co już przeszły do historii :
1. Akcja Wojtka. Niemcy, miejscowość Ridlingen lata 80, stare szachulcowe domy w centrum miasteczka. Nasz dom w którym mieszkamy z kumplem jest całkiem pusty i do remontu. Wynajmujemy w nim jeden pokój.
To takie stare domy z latrynami na zewnątrz. Pomiędzy domami dołem szedł rynsztok, a jedna latrynka oddalona od drugiej o jakiś metr na wysokości I piętra. W naszym domu latryna była zaadaptowana na kuchnię. Drugi dom obok był opuszczony.
Po wielu konsultacjach i wypiciu dwóch browarków w nocy około godz pierwszej wpadamy z Bogusiem na genialny pomysł poszukiwania skarbów w tamtym domu.
No to hyc na okno w naszej kuchni i metodą na linoskoczka w głębokim rozkroku na I piętrze desantujemy się do tamtej chałupy, zaopatrzeni w młotki na wypadek zamurówek za którymi są średniowieczne skarby :-).
Po przeszukaniu całej chaty w której oczywiście nic nie było schodzimy do piwnic, a piwnice są II poziomowe. Na pierwszym poziomie w jednym z korytarzy zauważamy tajemnicze stare okute sztabami drzwi :-), oczywiście zabite do futryny gwoździami.
No to do dzieła bo za drzwiami ukryto te skarby :-), napieprzamy tymi młotkami murarskimi na zmianę raz Boguś raz ja. W końcu dechy z futryny odpadają szarpiemy za drzwi i "sezamie otwórz się" wpadamy do środka świecimy i szybko w długą z powrotem przez te kibelki do chaty :-).
Okazało się że włamaliśmy się do magazynu sklepu AGD, jaki był już w trzecim domu :-).
2. Akcja moja i kolegi. Kilka lat wstecz. Pałac w Gogołowie. Dawne dzieje to były, zamek w Gogołowie u Jana "Hrabiego". Pomiary w czasie wakacji wykazały, że brakuje na parterze jednego pomieszczenia. Podobno po wojnie zamurowano je, a może jeszcze przed wojną.... Problem był taki, że Jan nie pozwalał tam chodzić, bo była to już nie jego część pałacu. Plan był prosty - jedziemy do Jana w Sylwestra, ja z Marcinem upijałem Jana, bo był sylwester 2011, a może 2012. Tomasz miał wyjść niby na siku, zabrać kilof z terenówki, wejść przez okno w piwnicy i przebić otwór w ścianie w opuszczonej części zamku do pomieszczenia, które od wieki wieków było zamurowane. Słysze łubudu, łubudu , podłoga się trzęsie, kieliszki podskakują, kaszlanie Marcina "Sarny" nie zagłusza rytmicznego walenia w ścianę. Jan coś zwietrzył, pyta gdzie Tomasz, to ja na to -zdrowie Janek, Tomek poszedł na siku, chyba północ, petardy strzelają, posłuchaj jak głośno, pijemy do dna za skarby, przygody i przyjaciół. Po kwadransie Jan ledwo stoi na nogi bo kolejki szły szybko, wraca nasz Tomasz cały blady , pytam z tajniaka - co tam jest?, wszedłeś do komnaty? Janek "Hrabia" zaraz odpadnie, oczyściłeś teren ? A on mówi - stary, wywaliłem dziurę jak kazałeś, wsadzam głowę, a tam światło się pali, gra telewizor i jakiś chleb na stole leży. Okazało się, że jak Tomasz wszedł po ciemku do piwnicy wedle moich wskazówek to pomylił kierunki, poszedł w złą stronę, odmierzył 7 kroków i zamiast do zamurowanej części przebił się do kuchni sąsiadki obok. Mina sąsiadki za ścianą - bezcenna.
3. Akcja trzecia. Inicjatywa własna sprzed roku. Lubuskie lasy. Relacja emailowa pisana po powrocie do kolegi. "Zagadkę leśniczówki i zamurówek rozpracowałem. Nie dawało mi to spokoju cały tydzień. Opiszę więc to na żywo, siedzę jeszcze zdyszany po tym młotkowaniu, cztery otwory przebiłem. Za nimi było jednak pomieszczenie. Zasypane śmieciami i głównie popiołem z piecy. Kluczem do całej zagadki był właściwie komin. Myślę skąd tu tyle popiołu za drugą ścianką i jakiegoś syfu, butelek. Te luje co tam mieszkały, żeby nie wywalać śmieci na dwór, bo po co chodzić na mróz jak można nie chodzić, wybiły otwór w podłodze i z pieca sypali popiół wprost do piwnicy z góry. Jak zasyfili całą piwniczkę to zamurowali od góry i szlus. Żeby na to wpaść musiałem wyburzyć dwie ścianki , umordowałem się strasznie już niesieniem tego 10 kilogramowego młota 4 kilometry w jedną stronę z samochodu do leśniczówki, o powrocie 4 kilometry nawet nie mówię , ważył ze dwa razy tyle co na początku - koszmar , a pojechałem bez śniadania na chwilkę. Wracając jak wyrżnąłem na lodzie głową o matkę ziemię to młot o mało mnie nie dobił. No ale jak wywaliłem te ścianki to zdyszany wyszedłem pojeść zamrożonej tarniny, nie jest już gorzka i ma sporo witamin, smakuje zwłaszcza jak nie zjesz śniadania... Pojadłem, obszedłem leśniczówkę, złapałem oddech - wracam po młot , patrze a na leśniczówce okno w piwnicy zamurowane, w miejscu gdzie go powinno nie być, czyli tam gdzie chciałem się przebić. Wówczas mnie olśniło. To już trzeci podobny przypadek w mojej karierze. Pierwszy mama mi opowiadała, jak u niej jak była młoda, w Urzędzie Gminy w Łagiewnikach podobnie wpadli na ślad “zamurowanego skarbu” w piwnicy. Całe pomieszczenie popiołu od pieca C.O. wybrali, a skarbu zero. Podobnie popiołem była zawalona ta skrytka co razem pod Wałbrzychem szukaliśmy wedle tego planu, tyle że tam była mniejsza na szczęście bo tylko dwie taczki popiołu. Trzeci przypadek polskich śmieciarzy jest w pewnym pałacu gdzie kiedyś byłem. Cały pokój zamurowany z rupieciami. Tamten skarb jeszcze czeka na swój finał i swoich odkrywców. Taki jeden znajomy połamał na nim pazury i zapoznał niechcący nowych sąsiadów jak się do niego przebijał i pomylił stronę lewą z prawą. Jak wsadził głowę w otwór to zobaczył sąsiadkę w kuchni. Wracając do auta ledwo szedłem z tym workiem na skarby, młotem i guzem na głowie. Na parkingu w lesie wędkarze akurat pakowali wędki, a ja kurna z tym młotem. Żebyś Ty widział ich miny. Po co komu młot w lesie. Siekiera to jeszcze ujdzie, ale młot? Mam nawet film z tej akcji.
Jak kiedyś opowiadaliśmy te akcje pewnej znanej dziennikarce od skarbów (własnie w tym zamku na jednej z imprez) to spytała - czy udało nam się kiedyś chociaż raz wykuć otwór we właściwym miejscu ;-). Może i udało, ale to sprawy jeszcze nie przedawnione, więc tylko przy ognisku...
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
|