Aloha!
To jest chory kraj, w którym urzędnicy robią wszystko, żeby do rąk naukowców (oraz państwowych zbiorów) trafiało jak najmniej znalezisk.
Uchwalając słynną ustawę państwo wyzbyło się jakiejkolwiek kontroli nad tym, co jest wykopywane przez tysiące a może dziesiątki tysięcy użytkowników wykrywaczy metali. I tak jest od kilku dobrych lat - mnóstwo cennych znalezisk trafia w czarną dziurę. Póki Unia daje kasę na autostrady, nie ma zmartwienia, bo archeolodzy i tak mają się czym pochwalić; żniwo jest obfite.
Gdyby stworzyć prawo zachęcające obywateli do współpracy z archeologami okazałoby się, że w Polsce każdego roku odnajduje się dwa razy więcej zabytkowych przedmiotów. W dodatku w 95 procentach są to przedmioty znajdowane przez detektorystów poza czytelnymi dla archeologów warstwami kulturowymi, bo na głębokości 15 - 25 cm, czyli tam gdzie orka dawno przemieliła wszystko.
Faktyczny zakaz poszukiwań (np. monet) obowiązuje w kraju w którym jednocześnie legalne jest: posiadane wykrywacza metali, legalne są sklepy, giełdy i aukcje numizmatyczne. Kolejne martwe prawo, które zachęca obywateli do jego omijania -
W dodatku prawo mówiące o tym, że wszystko co znajduje się w gruncie będącym własnością prywatną jest własnością państwa - to jakąś schizofreniczna konstrukcja.
To tak jak by uchwalić, że każdy obywatel RP należy do samego siebie ale wszystko co się w nim znajduje należy do państwa (to jest jakiś ratunek dla transplantologii, panowie parlamentarzyści).
Na takim tle powstają takie artykuły jak cytowany w tym wątku - najpierw coś o kilogramach złota na Jersey, żeby zasugerować, że w Polsce jest podobnie i każdy chłopak, któremu na co dzień brakuje na baterie do "piszczały", co weekend znajduje kilogram złotych monet. Potem jakaś mentalna babulinka (choć może ma trzydziestkę) snuje w imieniu archeologów opowieści z mchu i paproci.
Należy jej współczuć bo nie wie, co ma powiedzieć w tej bezsensownej sytuacji. Najlepiej gdyby powiedziała, że wszystko co wisi na sznurku może w RP stać się własnością obywatela, wszystko poniżej - już nie. Jako urzędnik ma być po stronie prawa, które wylobbowali u posłów jej koledzy po fachu; niby jest fajnie ale nie jest. Bo niby jest fajne prawo sprzyjające archeologii ale jednocześnie jakoś to prawo nie działa. Jest problem, bo coś się uchwaliło, ale nie ma takiego bata, żeby zmusić okrągłe "sto tysięcy" użytkowników wykrywaczy do współpracy (mało kto chce oddać wychodzone w polu przedmioty w zamian za uścisk dłoni konserwatora zabytków i dyplom, nie mając pewności, czy sprawa nie skończy się jeszcze gorzej).
Z tymi, którzy zgłoszą się ze znaleziskami też jest kłopot - fajnie, że się ujawnili ale jeśli to, co przynoszą, znaleźli z użyciem wykrywacza, znaczy że dopuścili się przestępstwa (w świetle słynnej ustawy). No i jest kolejny kłopot, bo powinni być karani, a zdrowy rozsądek i przyzwoitość nakazują, żeby ich nagrodzić. Należy współczuć konserwatorom i innym urzędnikom tych schizofrenicznych dylematów. Naprawdę starają się jakoś lawirować między paragrafami.
W konsekwencji powstają barwne "story" o tym jak doszło do znalezienia, zgłoszonych później zabytków. Głupio tak ogłosić w mediach, że oto ten wzorowy obywatel i nagradzany dziś obywatel odnalazł zabytek w wyniku przestępstwa czyli poszukiwań z użyciem wykrywacza metali. Jeszcze głupiej pochwalić go, że przyniósł do konserwatora całą torbę rzymskich fibul, bo już po znalezieniu jednej powinien przerwać poszukiwania i zawiadomić kogo trzeba. Ale nie zawiadomił...
Więc potem w mediach snuje się opowieść jak to chłopcy chodzili po (przeoranym przed laty do imentu) pagórku i coś znajdowali ale słoneczko już zachodziło i chłopcy w zapadającym zmroku nie widzieli co ładują do kieszeni, aż dopiero w domu zobaczyli, że uzbierała się im cała torba pięknych fibul, a pagórek okazał się dawnym cmentarzyskiem...
Panowie archeolodzy, naprawdę współczuję Wam prawa, które uchwalono przed paru laty po usilnych, wieloletnich staraniach, naciskach i żądaniach Waszego środowiska... Uchwalono knota, który zmusza archeologów, urzędników i tzw. poszukiwaczy do lawirowania między paragrafami. Najciekawsze przypadki tzw. skumulowanego bingo to np. policjanci, prokuratorzy i urzędnicy służb konserwatorskich, którzy po godzinach hobbystycznie chodzą z wykrywaczami po polach... Teoretycznie sami powinni się ścigać i karać. Pozostałe "sto tysięcy" chodzących z piszczałą, żeby nic nie znaleźć (żona obrączkę tu na tym opolu zgubiła) to pikuś.
Jak na ten kraj to nic nowego - przecież wszyscy od lat trenujemy życie w fikcji...
:pa
Test
|