Wracając do przekrętów w muzeach:
Maja Narbutt "Kup pan amorka" rp.pl 12-02-2010, wybrane fragmenty:
http://niniwa22.cba.pl/narbutt_kup_pan_amorka.htmCytuj:
...wiemy dużo, ale znacznie mniej możemy udowodnić - mówi inspektor Jan Mikołajczak z Komendy Głównej Policji
- Kura znoszącą złote jajka, tak można określić podejście niektórych pracowników do muzeum. Oczywiście, jeśli ktoś powie to głośno, zaraz podnoszą się głosy oburzenia. Ale ciche, wewnętrzne kradzieże to prawdziwy problem. Gdyby tak naprawdę sprawdzić, co jest w muzealnych magazynach, a co powinno być, przeżylibyśmy prawdziwy wstrząs - mówi inspektor Mikołajczak.
- Jedno z największych muzeów zgłasza, że zaginęły pewne przedmioty. Nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy, ale ich nie ma. Może się znajdą za pięć lat, kiedy się skończy inwentaryzacja. Doniesienie zostaje przyjęte. Prokuratura umarza postępowanie. Przedmioty skreśla się z ewidencji. A policjant może podejrzewać, że ktoś zapewnia sobie alibi lub przygotowuje przestępstwo - mówi oficer operacyjny ze specjalnej grupy "Vinci" działającej przy Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
Kreatywna inwentaryzacja
Jeśli istnieje zjawisko kreatywnej księgowości, to z pewnością można mówić o kreatywnej inwentaryzacji w polskich muzeach. O dziwnych praktykach wspomina raport NIK: luźno powiązane sznurkiem kartki inwentarza, niedbałe opisy eksponatów czy wręcz ich brak.
Takie praktyki mają swoje konsekwencje - zatrzymany kilkanaście miesięcy temu kustosz muzeum w Szamotułach, mogącego się poszczycić wielką kolekcją ikon, opisywał eksponaty bardzo ogólnikowo. I dlatego np. okazało się, że kiedy na ścianach muzeum wisiała "ikona przedstawiająca św. Jerzego", nie była to oryginalna siedemnastowieczna ikona, ale znacznie nowszy i nie tak wartościowy obraz albo wręcz falsyfikat.
Im bardziej nieprecyzyjny opis, tym większe pole do popisu dla złodziei. Idealna sytuacja to taka, kiedy przedmioty nie są w ogóle skatalogowane, a takie przypadki także wymienia raport NIK. Oczywiście podobna sytuacja wynika czasem z nawarstwionych przez lata zaniedbań, ale zawsze budzi niepokój. Jeśli nawet przedmioty są skatalogowane, ale kontrola nie może ich znaleźć, pomysłowe osoby zawsze mogą podać sugestywne wyjaśnienie.
- Co mogę sobie myśleć, kiedy pracownik muzeum zeznaje, że około 100 przedmiotów - w tym wypadku chodzi o rękopisy, w tym pamiętniki Orzeszkowej, oraz starodruki - zaginęło być może podczas przewożenia ich z jednego gmachu do drugiego. Przypomina sobie teraz, że ciężarówka podskoczyła na wybojach i jakaś paczka mogła wtedy wypaść - żali się jeden z policjantów zajmujących się kradzieżami zabytków.
Braki w magazynach to bardzo drażliwy temat. W krakowskim Muzeum Narodowym rozmowa staje się nieprzyjemna, gdy wspominam, że słyszałam, iż kilka lat temu zgłoszono zaginięcie przedmiotów. Początkowo słyszę, że nie przypominają sobie takiej sprawy.
- Nie pozwolę na insynuacje, że w muzeum dzieje się coś niezgodnego z prawem. Z całą pewnością w muzeum zachowane są wszelkie procedury. Podobnie jak było to wcześniej, za moich poprzedników, bo przecież jako muzeum jesteśmy ciągłością - mówi dyrektor Zofia Gołubiew.
Trudno mi uwierzyć w zachowywanie procedur przez poprzednich dyrektorów, skoro w 1984 roku wybuchł skandal, gdy ujawniono trwające przez lata wynoszenie cennych obrazów z muzealnych magazynów. Proces był pokazowy, surowo ukarano sprawców, ale w środowisku muzealników można usłyszeć opinię, że nie wszyscy winni zostali skazani.