Cytuj:
Chodzi nie o żołnierzy wojsk inżynieryjnych, którzy będą budować w Warszawie most pontonowy przez Wisłę, ani tych, którzy rozbrajają pozostałości wojenne, lecz o amatorów wykopywania z ziemi zabytków archeologicznych.
Ich potoczna nazwa „saperzy” odnosi się do tego, że domorośli archeolodzy posługują się analogicznymi wykrywaczami metali. Stąd też inna nazwa – „detektoryści”.
Na całym świecie ich działalność powoduje szkody w zasobach dziedzictwa archeologicznego, bo wydłubując z ziemi wszelkie przedmioty metalowe, nieodwracalnie niszczą oryginalne struktury stanowisk archeologicznych. Czasem przedstawiają się jako „poszukiwacze skarbów”, ale raczej nazywają siebie „pasjonatami przeszłości”.
Rabusie przeczesują pola i lasy, czekając na sygnał "biiiip". Detektoryści szkodzą archeologii
Wykrywacze metali mogą być ważnym narzędziem wspierającym archeologów w trakcie wykopalisk badawczych, ale ogromna większość ich prywatnych właścicieli działa na własną rękę, nie przejmując się przepisami i lekceważąc straty, jakie ich działalność przynosi nauce. Toteż w wielu krajach próbuje się poddać ich aktywność restrykcyjnej kontroli prawnej.
W Europie funkcjonują różne rozwiązania – od skrajnie represyjnej strategii irlandzkiej, gdzie kiedyś na detektorystów „polowali” nawet komandosi, przez zinstytucjonalizowaną kontrolę w Niemczech, po dość liberalne, lecz precyzyjne prawodawstwo angielskie.
Do niedawna w Polsce uznawano ich działalność za nieszkodliwą, a nawet wartą wspierania jako ciekawy sposób spędzania czasu. Znajdowało to wyraz w decyzjach policjantów, prokuratorów i sędziów, którzy oddalali zarzuty z powodu „małej szkodliwości społecznej” nielegalnych poszukiwań.
Niepowetowane szkody w potencjalnych kolekcjach muzealnych i informacji naukowej były więc bezradnie kontemplowane przez środowiska akademickie apelujące o większą skuteczność państwa w ochronie dziedzictwa archeologicznego.
Dopiero w styczniu 2018 r. nieuprawnione używanie wykrywaczy metali do wykopywania zabytków archeologicznych zostało w Polsce uznane za przestępstwo zagrożone już nie tylko konfiskatą zrabowanych przedmiotów, ale wręcz karą więzienia.
W ten sposób Polska dołączyła do większości państw europejskich, które skutecznie zabezpieczają nieodnawialne wszak podziemne zasoby kulturowe.
Armia "saperów" kontratakuje
Kilka spraw zakończonych wyrokami wystraszyło „saperów”, których przedstawiciele już zimą 2018 r. skrzyknęli się w Gnieźnie, jawnie grożąc nieprzestrzeganiem prawa i żądając jego zmiany na swoją korzyść. Ci aktywiści nie są odosobnioną grupką fanatyków, lecz aktywną forpocztą wielotysięcznej zbiorowości.
To każe podejrzewać, że niemal codziennie tysiące „saperów” penetrują pola, lasy i łąki, szukając łatwego łupu czy choćby przyjemnego zastrzyku adrenaliny, kiedy usłyszą "biiip" w swoim wykrywaczu.
Wydłubują z ziemi wszelkie przedmioty metalowe, których część zabierają ze sobą, aby się nimi cieszyć w prywatnym zaciszu lub sprzedać w Polsce i za granicą – jeśli „towar” wart jest ryzyka przeszmuglowania.
Niektórzy oddają konserwatorom swoje znaleziska, ale te przedmioty bezceremonialnie pozbawione oryginalnego kontekstu archeologicznego tracą większość ze swojego potencjału naukowego.
W Polsce wagę tego problemu obrazuje liczba takich „poszukiwawczy”, którą szacuje się na kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt tysięcy. To obrazuje potencjał tej armii ludzi zdeterminowanych w dążeniu do znalezienia czegoś cennego lub przynajmniej interesującego. Mają oni swoje pisemka, organizacje i strony internetowe.
Ambitniejsi uważają się nawet za badaczy przeszłości, przypisując sobie rolę niemal naukową. Są wśród nich także zwykli kolekcjonerzy, którzy chcą po prostu powiększyć swoje prywatne zbiory rozmaitych ciekawostek. Ale wielu to poszukiwacze łatwego zysku.
Ogromna większość z nich działa wbrew prawu wymagającemu zgody wojewódzkiego konserwatora zabytków, bo to poddałoby ich działalność kontroli, której chcą uniknąć.
22 lutego br. Polski Związek Eksploratorów skierował do premiera RP pismo w imieniu „wielotysięcznego ruchu społecznego skupiającego patriotów, którym obok pasji poszukiwania leży na sercu zachowanie pamiątek po naszych przodkach”. Ich liczbę oszacowali sobie na „około 250 tysięcy obywateli”.
Ten arogancki tekst zrzuca winę za kłopoty z ochroną dziedzictwa archeologicznego na: „urzędników odpowiedzialnych za ochronę zabytków, a niechętnych detektorystom”, na „nieefektywność w działaniu organów ścigania i niewłaściwym przekierowaniu ich uwagi na detektorystów” oraz na posłów, którzy „wprowadzili de facto przez pomyłkę” poprawkę penalizującą przestępstwa przeciw dziedzictwu archeologicznemu.
Autorzy starają się sprawić wrażenie, że wszyscy poza nimi są winni złej ochronie zabytków. Archeolodzy, muzealnicy, służby konserwatorskie, Stowarzyszenie Naukowe Archeologów Polskich i policja bez powodu prześladują prawdziwych „patriotów”, uniemożliwiając im realizowanie swojej pasji.
Równocześnie przyznają z rozbrajającą szczerością, że „ponad 99 proc. eksploratorów nadal funkcjonuje poza granicami stworzonego systemu i nigdy do niego nie wejdzie”.
Jedynego rozwiązania upatrują w zapewnieniu sobie całkowitej swobody działania.
Niestety, ich pretensje znajdują pewien posłuch. Są to naiwni dziennikarze, którzy nie rozumieją, że każde wydłubanie zabytku z ziemi bezpowrotnie niszczy kulturowy kontekst znaleziska, który dla archeologa jest często ważniejszy od pojedynczego przedmiotu. Co gorsza, „saperów” wspiera też grupka numizmatyków i archeologów, czy też raczej „monetologów” i „metalologów” zainteresowanych tylko swoim wąskim polem badawczym.
Są specyficznie uzależnieni od ciągłego napływu nowych znalezisk, które można wykorzystać w zgrabnej publikacji.
Nie obchodzi ich, że ich następcy już nigdy nie odkryją niczego nowego, bo wszystkie metale wkrótce zostaną z ziemi wydłubane, ani to, że działalność „saperów” nieodwracalnie niszczy stanowiska archeologiczne. Szantażują opinię publiczną koniecznością obłaskawiania rabusiów, aby zechcieli informować o skutkach swojego procederu.
Posłowie: nie dajcie się nabrać lobbystom!
Na razie „saperzy” wykradają tylko metale, niszcząc ślady pozostawione przez naszych pradziejowych przodków, ale też bezczeszcząc nieużytkowane już cmentarze i zapomniane mogiły.
Po wydobyciu z ziemi wszystkich metali ktoś pewnie wymyśli detektor wykrywający szkło i tabuny nowych „saperów” ruszą, aby powykopywać wszystkie starożytne naczynia i paciorki. Może ktoś opatentuje też wykrywacz krzemieni i wtedy narzędzia z epoki kamienia staną się ich łupem. Potem przyjdzie czas na ceramikę, kości i drewno i pod ziemią nie zostanie już nic!
Nie dajmy się nabrać na romantyczny mit poszukiwacza skarbów, który nikomu nie szkodzi, bo znajduje rzeczy niczyje. Nie ma niczyich skarbów, bo wszystkie zabytki ukryte w ziemi są własnością skarbu państwa, czyli nas wszystkich.
Nie wierzmy deklaracjom „saperów”, że są nieszkodliwi, bo przeszukują tylko ziemię orną, działają poza zarejestrowanymi stanowiskami archeologicznymi lub poszukują tylko pozostałości z ostatniej wojny. Ziemia orna jest też ważnym źródłem informacji o zniszczonych już stanowiskach; zapewne większość śladów archeologicznych jeszcze się nie znalazła w rejestrach konserwatorów zabytków; a sygnał wykrywacza nie pozwala z góry odróżnić szrapnela od żelaznej siekierki sprzed 2 tysięcy lat.
Miejmy nadzieję, że aktualne zwiększenie lobbystycznej aktywności „saperów” nie znajdzie posłuchu wśród posłów ani tym bardziej w ministerstwie powołanym do ochrony dziedzictwa narodowego, również tego wciąż jeszcze zachowanego pod ziemią.
* Autor jest archeologiem, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz Instytutu Archeologii i Etnologii PAN, członkiem Rady Ochrony Dziedzictwa Archeologicznego przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego
https://wyborcza.pl/7,75400,26280382,sa ... Tso0Y293ZM