http://wyborcza.pl/1,76498,5947461,Archeolog_padl_na_autostradzie.html
Gazeta Wyborcza napisał(a):
Archeolog padł na autostradzie
Paweł Smoleński, Gazeta Wyborcza 2008-11-15, ostatnia aktualizacja 2008-11-14 18:33:49.0
Wiedział pan, że idąc do Ośrodka Ochrony Dziedzictwa wchodzi na grząski grunt? - Ja, łaskawy panie, spodziewałem się pretensji. Ale żeby aż tak... Przecież chodzi o to, żeby uratować to, co pod ziemią
- Architekt nazywał się Karl Frederik Busse - mówi Marek Gierlach, archeolog z zawodu i pasji, drobny, z burzą siwych włosów. - Jakie wspaniałe sklepienia, łaskawy panie! Jakie łuki, jaki detal żeliwny!
- Pan, panie Marku, przecież o pierdlu opowiada?
- Łaskawy panie - mocno gestykuluje. - Toż to pierdel znakomity, neogotyk, budynek jak jakiś klasztor: mur solidny, stara cegła. Pierdel pierwsza klasa, choć detal żeliwny pomalowany olejną na szaro, w guście całości. Kilkadziesiąt tysięcy tomów w bibliotece; nie przeczytasz pan tego przez wieczność, choć prawdę mówiąc, warunki do lektury w czytelniach bywają lepsze. Ale kto dzisiaj ma czas na czytelnie...
- ...pan, panie Marku...
- Cela w zasadzie inteligencka, może nieco zbyt zatłoczona. Na spacery nie ganiają, czytać można.
- Coś mi się zdaje, że pan wariat jesteś.
- Iiii, tak mam.
***
Jak to się stało, że Marek Gierlach poznał detal żeliwny wrocławskiego aresztu śledczego? Zwyczajnie - w 2006 r. na siedem miesięcy został jego pensjonariuszem. Zarzut - przyjmowanie łapówek, postawiony przez prokuraturę w wyniku doniesienia złożonego do ABW przez kilku kolegów po fachu. Koledzy napisali: „Od końca lat 90. ma miejsce proceder korupcji na wielką skalę związany z archeologicznymi badaniami ratowniczymi na trasach budowy autostrad i dróg ekspresowych. Inicjatorem tego procederu jest mgr Marek Gierlach - dyrektor Ośrodka Ochrony Dziedzictwa Archeologicznego [doniesienie powstało na wiosnę 2006 r., kiedy Gierlach pełnił jeszcze tę funkcję]. W wyniku różnych zabiegów OODA uzyskała decydujący wpływ na wybór wykonawców badań, wysokość zawieranych kontraktów i odbiór wykonywanych prac. Stworzony w ten sposób układ umożliwił uzależnienie uzyskania zamówienia i poziomu jego intratności od zobowiązania zapłacenia łapówki”.
Mówiąc wprost: Gierlach miał za łapówki wskazywać wykonawców robót archeologicznych. Szło o grube miliony złotych.
- Brał pan? - zapytałem.
Na twarzy Gierlacha maluje się bezbrzeżne zdziwienie.
- Żądał pan?
Zdziwienie jeszcze większe.
- Ale oskarżono pana.
- Tak?
- Areszt zaliczony.
- Łaskawy panie, jaki to piękny areszt. Architektura, te wspaniałe łuki...
- Nie odpowiada pan na takie pytania?
- Wyglądam na wielbłąda, żeby dowodzić, że nim nie jestem? Sąd wyda wyrok. Zresztą - tu wcale nie o to chodzi.
- A o co?
- Zaraz łaskawego pana objaśnię.
***
W jakimś sensie Gierlach ma w plecy również za sprawą "Gazety Wyborczej". W czerwcu 2006 r. napisaliśmy o układzie (tak, tak, użyliśmy tego słowa) w polskiej archeologii. Było to w czasie, gdy tropienie układów zdawało się być sportem narodowym Polaków.
Szło o to, iż prawo nakazuje, by przy budowie dróg, autostrad czy gazociągów najpierw sprawdzić, a potem uratować to, co jest pod ziemią. Takie badania kosztują miliony złotych, choć dla budowniczych dróg to kropelka w morzu wydatków. Wykonawców wskazywała OODA; ostateczna decyzja była w gestii zlecających budowę autostrad. Bez przetargów, jako że Urząd Zamówień Publicznych kontrolujący prawidłowość takich wydatków uznał, że prace archeologiczne poprzedzające budowę dróg to nie biznes, lecz przede wszystkim nauka, więc liczą się nie tylko koszta, ale fachowość. Urząd może to zrobić mocą ustawy.
Archeolodzy z OODA rozumowali tak: skorupy trzeba wykopać, opisać, zmagazynować lub wystawiać, zaś wykopaliska zakończyć naukowymi publikacjami. Mogą to zrobić - uznano - tylko jednostki budżetowe: uniwersytety, muzea albo Polska Akademia Nauk. Bo większe, bardziej doświadczone niż największe z firm prywatnych.
Na dodatek niech łączą się w konsorcja. Wydział archeologii jakiegoś uniwersytetu to w porównaniu z firmą prywatną potentat. Lecz przy budowie autostrad trzeba przekopać tak wiele, że w pojedynkę nie da rady. I tak w Poznaniu powstała fundacja grupująca trzy jednostki budżetowe i firmę prywatną. W Krakowie - spółka jawna Wydziału Archeologii Jagiellonki, PAN i muzeum.
Kosztorysy prac - tylko wynikowe, gdyż przed kopaniem można jedynie przewidywać, co jest pod ziemią. I raz można przewidzieć za dużo, raz za mało.
Dalej - nie o wszystkim może decydować przetarg. Liczy się jeszcze doświadczenie i fachowość. A to zapewnią tylko jednostki budżetowe i nikt inny. Prywatne firmy, nawet te założone przez archeologów, same nie udźwigną takich przedsięwzięć, bo w porównaniu do szkół wyższych i placówek naukowych są po prostu za małe. Co nie znaczy, że nie mogą być podwykonawcami prac.
Przed polskimi archeologami pojawił się tort wielce smakowity. Lecz nie wszystkim mógł przypaść taki sam kawałek. I tak - wnioskując z donosu do ABW i tekstu w "GW" - narodziła się pokusa, by zlecenia dawać tylko tym, którzy zechcą coś oddać pod stołem. Łapówek miał żądać Gierlach, szef ministerialnej OODA. Dotyczyły autostrady wielkopolskiej - A2. Ci, co podpisali się pod donosem, przyznali, że robili to osobiście (ale nie wiadomo, komu mieliby te łapówki dawać). Albo - że wydawało im się, że ludzie z OODA chcą od nich kasy.
Faktem jest, że autor gazetowej publikacji zapytał Marka Gierlacha, czy brał łapówki.
I zacytował główne zdanie o wielbłądzie, choć Gierlach twierdzi, że rozmawiał z autorem wiele kwadransów, objaśniając go we wszystkim, co ważne dla sprawy, oraz - pijąc przy tym hektolitry herbaty.
Czyli - autor z "GW" nie dał mu poważnej szansy, żeby się wytłumaczył. Za oskarżeniem stał tylko donos kolegów archeologów.
Zacytowaliśmy również naukowca - pracownika uniwersytetu i zarazem prywatnej firmy archeologicznej - który słyszał o łapówkach. A także jednego profesora, którego zdaniem system dzielenia prac archeologicznych przy budowie dróg jest patologiczny.
Ale też - czego w tekście zabrakło - kilku innych profesorów, w tym również członków rady naukowej OODA, już wówczas wystawiło Gierlachowi (i wystawia nadal) świadectwo stuprocentowego dziewictwa; ich zdaniem Gierlach nie bierze i już. Nadto - chwalili (i chwalą nadal) ówczesny system wybierania wykonawców badań. I sugerowali (co podtrzymują), że awantura wybuchła dlatego, iż kilka prywatnych archeologicznych firm zrozumiało, iż nie pożywią się przy budowie dróg tak obficie, jak by chciały. Bo zlecenia szły do dużych instytucji, kompetentnych i wystarczająco silnych, by udźwignąć prace.
***
Ciąg dalszy nastąpił.
- Kilka dni przed waszą publikacją wyrzucono mnie z OODA - opowiada Gierlach. - Wcześniej słyszałem z ust wiceministra: Panie Marku, gadają na pana. Pytałem, kto i o czym, ale słyszałem, że mam się nie przejmować. Na stronie ministerstwa - ciągnie - znalazła się informacja, że ówczesny minister Ujazdowski przekazał sprawę bezpośrednio Zbigniewowi Ziobrze, "podkreślając, że zachodzi wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa o korupcyjnym charakterze". Jakiś czas była cisza. Aż w grudniu 2006 r. pojawili się panowie z ABW.
"Panowie z ABW" aresztowali Gierlacha w Ciechanowie, gdzie zachował kawałek etatu w służbie ochrony zabytków. Nad ranem, zgodnie z regulaminem, zapewne po to, żeby nie zdołał ukryć dowodów przestępstwa. Później - jak kazał nakaz rewizji - zawieźli go pod adres, gdzie już dawno nie mieszkał, choć wyjaśniał, że mija się to z celem.
Nic tam nie znaleziono. Żadnych pieniędzy, koniaków i wiecznych piór.
Potem, bez prokuratorskiego nakazu, lecz za zgodą Gierlacha (- Co miałbym, łaskawy panie, chować, a poza tym: Gość w dom, Bóg w dom), przeszukali adres właściwy.
Zabrali pudła papierów. Jak to w domu archeologa.
Dalej - konwojując aresztanta, pojechali w kierunku Wrocławia. Od 5 grudnia 2006 r. Marek Gierlach mógł już osobiście docenić talent architekta Busse i studiować detale żeliwne wrocławskiego aresztu śledczego.
- Pierwszą noc na dołku spędziłem z górnikiem z Wujka, zamkniętym za groźby karalne pod adresem weterynarza, który uśmiercił jego psa - wspomina. - Rozkosz, powiadam panu.
***
- Za PRL-u uniwersytety i PAN miały uczyć oraz prowadzić badania naukowe - opowiada prof. Aleksander Kośko z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Pracownie konserwacji zabytków miały patent na inwestycje - renowacje, wykopaliska. Po 1989 r. z PKZ-ów wypączkowały prywatne spółki. Nie było w nich zbyt wielu fachowych archeologów.
Zrazu wszystko miało być po staremu, tyle że w nowych warunkach, za nową, rynkową kasę. I gdyby tak zostało, nie byłoby problemu.
Jakoś w połowie lat 90., gdy Polska zaczęła śnić sen o autostradach, ktoś przytomny zauważył, że dróg budować się nie da, jeśli terenu nie sprawdzą wcześniej archeologowie. Przy Ministerstwie Kultury powstaje Ośrodek Ratowniczych Badań Archeologicznych z radą konsultacyjną złożoną z profesorów archeologii, niektórych światowej sławy, reprezentantów największych i najlepszych ośrodków naukowych. Zdawało się, że dla polskiej archeologii nie ma bardziej reprezentatywnego ciała.
Szefem ośrodka jest prof. Zbigniew Bukowski , archeolog światowego formatu, autorytet w środowisku. Dochodzi do wniosku (wespół z radą konsultacyjną ORBA), że badania ratownicze to nie inwestycje, lecz nauka. Udźwigną je tylko duże instytucje, bo mają kadrę fachowców, doświadczenie, zaplecze techniczne, magazyny.
Prof. Bukowski postanawia (wespół z radą konsultacyjną), że w pracach przy autostradach będzie obowiązywać zasada regionalizmu: specjalista od Kujaw kopie na Kujawach, a od Wielkopolski - w Wielkopolsce. W ten sposób nikt nikomu nie będzie wchodzić w drogę, zaś autostradowy tort będzie podzielony sprawiedliwie.
Niech muzea, wydziały uniwersyteckie, agendy PAN łączą się w konsorcja i dzielą zyskiem z robót. Mogą w to wchodzić również spółki prywatne. W ten sposób uniknie się kłótni, kto ma zarobić.
Zdaje się nawet przez chwilę, że wszyscy są zadowoleni. Budowa dróg to wielkie pieniądze. A więc - badania archeologiczne też muszą kosztować. I tak nauka zaniedbywana przez państwo zapracuje sama na siebie.
Tyle że pieniądze, nawet te ogromne, zawsze są w ograniczonej ilości. Więc to, co dla jednych było szczęściem, dla innych okazało się traumą.
- W 2001 r. ludzie z dawnych PKZ wystosowali list do ministra infrastruktury: o wyborze wykonawcy robót winien decydować tylko przetarg, a Ośrodek Ratowniczych Badań Archeologicznych nie musi zatwierdzać prac - opowiada prof. Kośko. - Pisano, że wskazywanie wykonawcy przez ORBA tworzy możliwość korupcji. Dobre hasło, ale woda mętna.
Marek Gierlach wcześniej pracuje w Europolgazie; przy budowie polskiej odnogi gazociągu jamalskiego nadzoruje prace archeologiczne. Wie, na czym polega łączenie wykopalisk z inwestycjami; dla archeologa różnica między drogą a rurociągiem jest tylko taka, że w przypadku drogi trzeba kopać szerzej. Zostaje więc doradcą Agencji Budowy i Eksploatacji Autostrad. A po jej likwidacji wchodzi do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Kiedy zaś placówka prof. Bukowskiego również zostaje rozwiązana, Gierlach szefuje powstałej na jej miejsce OODA. W mylnym - jak powiada - błędzie, iż reguły wypracowane wcześniej winny obowiązywać nadal.
- To nie ja wymyśliłem zasadę regionalizacji, tylko prof. Bukowski wespół z najwybitniejszymi polskimi archeologami - wyjaśnia. - Ani nie ja zarządziłem, że uniwersytet lub PAN ma większe możliwości badawcze niż prywatna firma, bo wymyślono to, zanim zacząłem mieć coś wspólnego z drogami. Ale z jednym i z drugim zgadzam się w stu procentach. Nie może być tak, by za budowę elektrowni jądrowej brała się firma stawiająca domki jednorodzinne. To, że jest tańsza, nie ma znaczenia.
***
Możemy przyjąć (jak kiedyś już przyjęła "GW"), że Marek Gierlach jest łapówkarzem wspartym układem profesorów. I wówczas wszystko jest w najlepszym porządku - prokurator, sąd, wyrok.
Ale możemy założyć, że nie wziął ani złotówki, a siedział za niewinność. Wtedy warto zastanowić się, dlaczego usiadł.
Przyczyny zapewne są trzy. Tak przynajmniej twierdzą profesorowie Janusz Kruk z krakowskiej PAN, Romuald Schild z Uniwersytetu Warszawskiego i Aleksander Kośko, poznaniak. Pierwsza - sen o pieniądzach, które można zarobić na badaniach archeologicznych. Druga - zasada, że nie tylko liczy się koszt badań, ale też - efekt naukowy. A także trzecia - reguła regionalizacji.
Ci, którzy wierzą w niewinność Gierlacha, pytają: - Czy nie jest dziwne, że doniesienie do wrocławskiego ABW złożył Poznań i archeolodzy pracujący również dla prywatnych firm?
I objaśniają, że wcale dziwne nie jest.
- Jeśli autostrada budowana jest na Mazowszu, badania prowadzą archeolodzy z Mazowsza - opowiadają profesorowie. - Jeśli pod Krakowem - kopią Małopolanie. I tak Poznań znalazł się w kropce. Autostrada Wielkopolska już prawie gotowa, został tylko niewielki odcinek od Nowego Tomyśla do niemieckiej granicy. Co znaczy, że nie ma już wielkich pieniędzy na nowe wykopaliska. Bo wielkich przedsięwzięć drogowych już w Wielkopolsce nie będzie. Kropka.
Zresztą, co można sprawdzić w kalendarzu, jeżeli rzeczywiście domniemane łapówkarskie decyzje przy budowie Autostrady Wielkopolskiej, za które Gierlach trafił do aresztu, zostały podjęte, to musiało być wcześniej, za jego poprzednika prof. Bukowskiego. Gierlach odpowiadał tylko za jeden odcinek drogi.
Słowem - żeby zarabiać, trzeba złamać zasadę prymatu uniwersytetu nad firmą prywatną i zapomnieć o regule regionalizmu.
Dlaczego sprawa trafiła do Wrocławia? Bo przy budowie obwodnicy OODA złamała zasadę regionalizmu, co może sugerować, że wykonawców robót wybierała "po uważaniu", wedle własnego widzimisię.
- To prawda, że złamaliśmy tę zasadę - mówi Gierlach. - Ale wynikało to tylko z potwornie napiętych terminów; zbyt późno zwrócono się do nas o przeprowadzenie badań. Nie chcieliśmy opóźniać prac drogowych, zwołaliśmy więc pospolite ruszenie złożone z wszystkich największych instytucji archeologicznych południowo-zachodniej Polski. To cała tajemnica.
Dalej - tłumaczą profesorowie - odkrycie "afery korupcyjnej" w OODA trafiło na wyśmienity czas, gdy podejrzanymi o branie łapówek okazywali się urzędnicy państwowi i samorządowi, politycy, właściciele szkół nauki jazdy albo lekarze. Jedni słusznie. Inne oskarżenia trafiały w płot.
Wszak układ podobno czaił się wszędzie; mówiły o tym pierwsze osoby w państwie. A skoro tak - dlaczego archeolog miał być poza układem, jeśli w układzie mógł być znany chirurg? Dlaczego układ miał być zamknięty dla profesorów archeologii, skoro byli w nim profesorowie medycyny?
- Minister wyrzucił Gierlacha, rozwiązano OODA, czyli - wylano dziecko z kąpielą - mówi prof. Kośko, akurat z Poznania. - Minister uznał, że o tym, kto przeprowadzi badania pod autostrady, zadecyduje przetarg, czyli pieniądze. I tak do dzisiaj. Kto tańszy, ten lepszy. Ceny mogą być nawet dumpingowe, za wykopaliska mogą brać się ludzie, którzy ich po prostu nie udźwigną. Rzetelności badań nikt uczciwie nie sprawdzi; nadzór wojewódzkiego konserwatora zabytków to najczęściej fikcja. Nie wynika ze złej woli, lecz przede wszystkim z braku kompetencji, sił i środków.
- Uniwersytet albo PAN ma możliwości składowania znalezisk - dodaje prof. Kruk. - Powstawały opracowania naukowe, publikacje. Teraz możemy o tym zapomnieć.
- Gdy próbowano rozjechać Rospudę budową nowej drogi, podniosło się larum na całą Polskę, protestowała Europa - dodaje Kośko. - Różnica polega na tym, że my się łańcuchami do drzew nie przypinamy, choć europejskie regulacje prawne tak samo nakazują dbać o ekologię, jak i o archeologię. A może powinniśmy demonstrować.
***
- Bo ja, łaskawy panie, mógłbym jeszcze trochę posiedzieć - powiada Marek Gierlach. - Ale sam pan rozumie: rodzina, tłumaczenia, wyjaśniania. Zacisnąłem pośladki i zgodziłem się na kaucję. Na wyrok czekam spokojnie, bez słowa skargi. Sąd ma wszak prawo pracować w spokoju, nie bacząc na flukta zewnętrzne.
- Miał pan świadomość, że idąc do OODA, wchodzi na grząski grunt?
- Nie wymyśliłem, powtórzę, reguł, wedle których OODA wskazywała kandydatów na wykonawców robót archeologicznych. Ale respektowałem je jak własne, bo zdaje mi się, że są najlepsze z możliwych. Wiedziałem, że będę musiał wiele godzin tłumaczyć, dlaczego Poznań pracuje w Poznaniu, a Kraków w Krakowie, a i tak wszystkich nie przekonam. Że nie wszyscy będą zadowoleni, skoro uznano, że uniwersytety czy muzea mają prymat nad firmami prywatnymi. Przechodziłem wielokrotne kontrole NIK, co uważam za słuszne, gdyż procedury, wedle których działała OODA, powinny być kontrolowane z zewnątrz. Nic mi nie zarzucono. Spodziewałem się pretensji, skarg, żalów pod moim adresem, szeptania po kątach. Cóż - myślałem - walczącym jestem, dam radę. Ale żeby aż tak się porobiło - co to, to nie.
- Przegra pan proces - kratki przed oczami na kilka ładnych lat. Wygra pan...
- ...wcale nie idzie mi o to, żeby wrócić na stanowisko albo i coś podobnego. Pisz pan, że brałem łapówki, żem łajdus; sam mogę poprosić o rozstrzelanie.
- To o co panu idzie?
- Chciałbym, żeby nie zmarnować. Teraz przy autostradach może kopać każdy, kto - najniższą ceną - wygra przetarg. A nie powinien. Prywatne spółki niech też sobie kopią, lecz pod jakąś kontrolą merytoryczną. Tej brakuje. Dziwi bierność ministra kultury odpowiedzialnego prawnie za ochronę dziedzictwa - również tego najdawniejszego. A przecież przy ministrze funkcjonuje od 2002 r. Rada Ochrony Dziedzictwa Archeologicznego złożona z szefów wszystkich instytucji archeologicznych w Polsce. Trudno o bardziej kompetentne gremium! Tyle że od czasów rządów PiS po dziś dzień rady nie zwołano mimo kilkakrotnych próśb jej przewodniczącego prof. Romualda Schilda, uczonego światowej sławy. Czyżby wtedy i dziś kierownictwo resortu bało się trudnych pytań? Euro 2012 za pasem, a my borykamy się z narzucanymi coraz krótszymi terminami badań, absurdalnym spadkiem stawek etc. etc. Wie pan, my nie mamy tu wykopalisk egipskich, ale jakieś mamy. Szkoda tego wszystkiego.
- I o to panu idzie?
- Bo ja, łaskawy panie, wariat jestem. Co raczył pan zauważyć już na wstępie. A swoją drogą co odespałem i odczytałem we Wrocławiu - to moje.
Ciekawe, lecz to samo co Marek Gierlach, archeolog z wykształcenia i łapówkarz domniemany, powiadają największe tuzy polskiej archeologii.
Paweł Smoleński, Gazeta Wyborcza