Kilka lat temu wpadł mi w ręce artykuł w internecie chyba w Odkrywcy ale już nie pamiętam. Nawet zostało przeprowadzone z mojej strony krótkie dochodzenie łącznie z wizją lokalną w terenie i nie tylko. Jak będzie zainteresowanie to napiszę parę zdań. Przyjemnej lektury.
W starorzeczu Bugu
Historia ta rozpoczęła się dokładnie 22 V 1964 roku. Tego dnia na łamach "Życia Warszawy", w dziale "Do Redaktora Życia", został opublikowany list anonimowego czytelnika kryjącego się za inicjałem "I. K.", zatytułowany "Co zatopili hitlerowcy w starym korycie Bugu?". Autor korespondencji, opierając się na zasłyszanej relacji bezpośredniego świadka, opisał intrygującą sytuację, jaka miała miejsce pod koniec II wojny światowej:
"Latem 1944, w czasie ofensywy Armii Radzieckiej, mostem przez Bug w kierunku Broku pospiesznie przejechało kilka samochodów ciężarowych z Treblinki, w asyście kilkudziesięciu SS-manów. Samochody te po pół godzinie zawróciły w kierunku Wyszkowa (droga była zajęta przez oddziały Armii Radzieckiej) i skierowały się w kierunku starego, głębokiego koryta rzeki Bug w pobliżu Broku. W ciągu kilkudziesięciu minut z kilku znajdujących się w pobliżu tego miejsca zagród chłopskich wypędzono do lasu wszystkich mężczyzn, kobiety i dzieci. Lecz ten gospodarz zdążył ukryć się na strychu swego domu, i widział, jak samochody kolejno podjeżdżały na sam brzeg rzeki, a z nich pospiesznie zrzucano do wody ciężkie, żelazne skrzynie. Po zrzuceniu ładunku samochody udały się leśną drogą wzdłuż Bugu w kierunku Wyszkowa... Jak opowiadał ten gospodarz, prawie wszyscy SS-mani zostali zabici lub rozjechani czołgami radzieckimi, i tylko nielicznym udało się przedrzeć przez pierścień okrążenia (...)". Intencją autora listu była próba zainteresowania "tą sprawą czynników zajmujących się sprawami badania zbrodni hitlerowskich w Polsce", gdyż wg niego "mogły tam być dokumenty obciążające hitlerowców, które chciano ukryć przed światem".
W obliczu całkiem realnego przedawnienia ścigania zbrodni hitlerowskich, mającego zgodnie z zapowiedziami zachodnioniemieckiego Ministerstwa Sprawiedliwości nastąpić w maju 1965 roku, odzyskanie ukrytych materiałów archiwalnych, potencjalnie mogących stanowić świadectwo zbrodni dokonywanych w pobliskim obozie zagłady, było działaniem wartym co najmniej weryfikacji. Jedyną zaś instytucją, mogącą podjąć się tego zadania, była reaktywowana kilka miesięcy wcześniej Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, której zresztą uwadze redakcja "Życia Warszawy" polecała opublikowaną treść artykułu oraz, w razie zainteresowania, proponowała kontakt z jej autorem.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Już kolejnego dnia artykuł z "Życia Warszawy" trafił na biurko dyrektora GKBZHwP Janusza Gumkowskiego. Po krótkich konsultacjach sprawa została przedstawiona pełniącemu nadzór nad Komisją Ministrowi Sprawiedliwości Marianowi Rybickiemu, który zadecydował, by zająć się jej weryfikacją.
Pierwszym zadaniem było zidentyfikowanie autora listu i kontakt z nim w celu uzupełnienia relacji. Redakcja "Życia Warszawy", zgodnie z deklaracją, udostępniła jego dane osobowe i adresowe, co umożliwiło bezpośredni kontakt z niejakim ppłk. Janem Kozickim, zapewne oficerem Wojska Polskiego (w materiałach brakuje szerszych informacji na ten temat). Jego zawód, stopień oraz typowa dla żołnierzy rzeczowość, wzbudziły z miejsca zaufanie Komisji, która uzyskała obszerne uzupełnienie wcześniejszej relacji.
Co więcej, podpułkownik zgodził się na udział w rekonesansie terenowym na miejscu oraz przekazanie Komisji namiarów na bezpośredniego świadka opisanych wydarzeń. Uzyskane informacje pozwoliły na zorganizowanie, już na początku czerwca 1964 roku, wstępnego rozpoznania wskazanych zbiorników wodnych, które prowadzone miało być przez Sekcję Nurków Speleoklubu Warszawskiego PTTK - współpracującą z Komisją.
Po przybyciu na miejsce nurków pojawiły się jednak pierwsze problemy. Najpoważniejszym z nich była próba kontaktu ze wskazanym przez podpułkownika świadkiem, niejakim Smolarzem, zakończona niepowodzeniem. W związku z tym, że gospodarstwo, którego Smolarz był właścicielem, uległo kilka tygodni wcześniej spaleniu, członkom Komisji nie udało się ustalić aktualnego miejsca jego pobytu.
Przeprowadzona wcześniej kwerenda archiwalna, pod kątem toczonych w okolicy działań wojennych, w konfrontacji z informacjami przekazanymi przez ppłk. Kozickiego oraz rozpoznaniem terenu, pozwoliły jednak opisany w relacji scenariusz wydarzeń przyjąć za wielce prawdopodobny. Członkowie Speleoklubu przeprowadzili wówczas kilka nurkowań sondażowych, chcąc zapoznać się z warunkami panującymi pod wodą - ukształtowaniem dna, a także stopniem jego zamulenia. Całość działań pozwoliła na szczegółowe zaplanowanie przyszłej akcji, określenie jej wstępnych kosztów oraz zgromadzenie niezbędnego wyposażenia.
Poszukiwania zatopionych skrzyń SS w starorzeczu Bugu okazały się dla ludzi i sprzętu niezwykle trudne Starorzecze Bugu w rejonie Broku. Lipiec 1964 roku Kilkakrotnie przekładany termin poszukiwań ostatecznie ustalony został na 3-6 lipca 1964 roku. Ekspedycja wyruszyła z Warszawy udostępnionymi przez Szefostwo Służby Samochodowej MON-u dwoma wojskowymi ciężarówkami terenowymi, na które udało się załadować niezbędne wyposażenie i członków niemałej ekipy. Niestety, po przybyciu na miejsce, mimo letniej pory, całkowicie załamała się pogoda, a obfite opady i znaczne ochłodzenie utrudniły skuteczne przeprowadzenie akcji. W efekcie, z natury podmokły obszar starorzecza Bugu stał się praktycznie nieprzejezdny. Ciężkie auta grzęzły w błocie, zaś nurkowie w strugach deszczu, brodząc po kolana w mule musieli o własnych siłach transportować ciężki sprzęt ku niestabilnym, porośniętych gęstym sitowiem, brzegom i obsuwającym się skarpom wytypowanych do eksploracji akwenów.
Niewątpliwym atutem, zwiększającym szanse odnalezienia skrzyń z dokumentami SS, był wypożyczony przez Katedrę Minerstwa Wojskowej Akademii Technicznej podwodny detektor metalu. Jednak "(...) 16-godzinna akcja, prowadzona przy użyciu specjalnego sprzętu do wykrywania min pod wodą, nie dała pozytywnych wyników. Podwodne detektory udostępnione przez WAT są urządzeniami prototypowymi i posiadają jeszcze szereg usterek technicznych, jak np. słabe uszczelnienie, zanik dźwięku przy głębokościach poniżej 2 m itp. W trakcie prac okazało się również, że tego typu detektorem nie można zlokalizować metalowego przedmiotu ukrytego pod warstwą mułu grubości ok. 2 m".
Wobec braku możliwości efektywnego wykorzystania detektora 5-osobowy zespół nurków przystąpił do trwających ponad 20 godzin nurkowań, które objęły "jezioro przyległe do wsi Brzostowa", "mały staw w pobliży leśniczówki Brzostowa" i "płn. część jeziora Głuchego".
Cóż, również i te działania nie przyniosły spodziewanych efektów. Mimo że w trakcie trwania ekspedycji udało się dodatkowo przesłuchać kilku świadków, nie wnieśli oni już do sprawy istotnych uzupełnień. Tym samym akcja w starorzeczu Bugu dobiegła końca. Najwyraźniej uznano, że temat nie jest wart kontynuacji, zwłaszcza że czekały już następne. W dokumentacji niestety brakuje konkretnych przyczyn dość nagłego porzucenia interesującego skądinąd tropu ppłk. Kozickiego. Być może zadecydowały o tym niezwykle trudne warunki terenowe, brak odpowiedniego sprzętu oraz rozległość badanego obszaru.
|