System napisał(a):
Chciałbym zaprezentować kilka moich zasad do których się zawszę stosuję.
ha, ha jakby nas sklonowano -
piąteczka, albo i
żółwik, jak kto woli... ;)
Ja mam jeszcze jeden punkt - jeśli jest co i mam ku temu okazję, to staram się zawsze coś zostawić właścicielowi pola - to właściwie bardziej taki towarzyski gest, bo wiadomo, w jakim stanie wyłażą zwykle obiekty - ale większość z nich jest bardzo "
happy", mając świadomość , że trzymają coś co ma kilkadziesiąt, albo kilkaset lat, nawet, jeśli jest to tylko łuska, kulki szrapnelowe, jakaś stara odpustowa ozdoba, ołowiany żołnierzyk czy pospolita boratynaka, SAP albo inne cienkie sreberko... Zawsze mówię, że mogą zabłysnąć przed dziećmi lub wnukami... Ba, czasami chcą się odwdzięczyć i starają się coś wcisnąć ze swojego chowu... nie mówiąc, że natychmiast rozwiązują się języki i sami opowiadają co, gdzie, kiedyś, ktoś, o czym się mówi... Cool!! ;)
A co do
meritum - w mojej ocenie obecnie właściciele pól (bo trudno wszystkich nazwać już 'rolnikami') mają inne podejście niż kilkadziesiąt lat temu - z moich obserwacji i sposobów obsiewu pól wynika, że obecnie głównie liczy się już tylko hurt i nikt nie będzie płakał za kilkoma straconymi roślinkami. Nie tak, jak to drzewiej bywało, że liczono każdy kłos...
Dlatego większość z nich (
którzy wyrazili zgodę na łażenie po swoich polach) nie będzie się specjalnie przejmować nawet kopaniem na wschodzącym polu w poszukiwaniu drobiazgu kolorowego (czyli generalnie dołki o małych średnicach), bardziej ich będzie interesować, żeby nie były pozostawiane niezasypane olbrzymie wilcze doły po ryciu głębokiej militarki (utrudniające pracę sprzętu) czy właśnie pozostawione na wierzchu żelastwo, a zwłaszcza to rozrywkowe.
Ja czasami wchodzę także na takie wschodzące pole, ale to w ostateczności i raczej tylko na jakieś małe interesujące fragmenty. Staram się pilnować jedynie, aby nie zasypywać wschodzących roślinek w głębi dołka, a pozostawiać je na powierzchni, wtedy same sobie dadzą radę i urosną, tak jak i inne...