Tereny bagniste kryją wiele niespodzianek. Bagniska, trzęsawiska, moczary, w których kiedyś ugrzęzły wojskowe tabory, gdzie zepchnięte oddziały zostały wystrzelane jak kaczki, mogą być prawdziwym Eldorado. W bagniskach nasi pogańscy przodkowie składali ofiary kultowe, topiono tam też odszczepieńców i zboczeńców. Suche enklawy na podmokłych bagnistych terenach obierane były także jako miejsce budowy siedlisk i grodów obronnych. Jeśli natkniemy się na takie stanowiska, pamiętajmy o obowiązku zawiadamiania archeologów.
Poziom wód gruntowych obniżył się znacznie w ciągu ostatnich dziesięcioleci. I choć dla ekologów jest to wielkie zmartwienie, poszukiwaczom skarbów natura sama idzie na rękę. W takie miejsca nikt z reguły nigdy się nie zapuszczał, nie ma tam żadnych metalowych śmieci i jeśli tylko teren podsechł na tyle, że można na nim stąpać, stąpajmy. Jeśli zaś wciąż kipiel może nas wciągnąć nie ruszajmy nigdy sami. Zawsze musi nam towarzyszyć druga osoba, która udzieli w razie czego pomocy. Oprócz podstawowego ekwipunku, wyprawa na bagniska wymaga zaopatrzenia się w drąg, który służyć będzie jako sonda i który w przypadku wpadnięcie w bagno pozwoli wydostać się z kipieli. Rolę sondy dobrze spełnia też kij narciarski. Oprócz tego zabierzmy ze sobą kilkanaście metrów solidnej linki. Oby nie musiała posłużyć do wyciągania przyjaciela z bagna, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Eksplorowanie bagnisk i mokradeł może być wspaniałą przygodą. Pamiętajmy jednak, że wody podskórne mogą pojawiać się już kilkanaście centymetrów pod powierzchnią, ot, na sztych saperki. Jeśli na tej głębokości nie znajduje się przedmiot sygnalizowany przez nasz wykrywacz metalu, to musimy opracować system jak się do niego dobrać. Przydaje się w takiej sytuacji sondowanie szpikulcem. Jeśli ustalimy, że nasze znalezisko jest niezbyt głęboko, możemy wybierać po prostu z wciąż napełniającej się wodą dziury ziemię, a właściwie muł, rękoma. Niestety, trzeba pogrzebać trochę w tym mule – może uda się namacać nasze znalezisko i wyjąć je delikatnie. Ryjąc saperką możemy uszkodzić delikatny przedmiot, którego charakteru nie możemy przecież poznać, bo skrywa go wciąż woda.
Jeśli natrafimy na coś, co znajduje się dość głęboko (metr i głębiej), trzeba zastosować dodatkowe metody. Jeśli nie ma innego wyjścia, trzeba się po prostu w takiej dziurze popluskać. Kąpiele błotne są ponoć bardzo zdrowe. Jeśli jednak komuś nie służą, trzeba usunąć wodę z wykopu. W przypadku gdy napływ z cieków podskórnych nie jest zbyt intensywny, może wystarczyć opróżnienie dołu wiaderkiem. Zanim napełni się ponownie, zdążymy wyrwać ziemi nasze znalezisko. W sprzyjających warunkach można wykorzystać ukształtowanie terenu i przekopać rowek odpływowy, który odprowadzać będzie wodę dalej, na niższe miejsce. Jeśli jednak wody przybywa z taką szybkością, z jaką wylewamy ją wiaderkiem, a kopanie odpływów nic nie daje, nie pozostaje nic innego, jak zorganizowanie motopompy. Oby to przedsięwzięcie się opłaciło. W przypadku zatopionego czołgu nie ma co żałować środków.
Do kategorii ,,mokradła i bagniska’’ należy jeszcze dodać dna wysychających zbiorników wodnych. Coraz więcej śródpolnych oczek, leśnych stawków i jeziorek zmienia się w suche kotliny. Podczas wędrówek możemy natknąć się na takie miejsca. Przy ich penetracji przydadzą się rady zawarte w tym podrozdziale – bo dna takich obumarłych akwenów przypominają właśnie bagnisko. A w nim spoczywać mogą najróżniejsze skarby...