Jarema napisał(a):
Więc w mojej okolicy raczej za długo sobie nie pobyli. Może zaraz po wojnie ale pewnie to wszystko bo pewnie po przybyciu Polaków nie mieliby się gdzie ukryć.
Nie wiem jak to było w okolicach Legnicy, ale na moim terenie, po rozbiciu tej organizacji jej członkowie "wtapiali" się w ludność cywilną jako autochtoni, którzy zostali na terenie byłej rzeszy (przeważnie na wioskach), oczywiście świetnie to maskując, gdyż terror stalinowski mocno zaostrzył wszelkiego typu kontrole i ucieczka do niemiec była trudna dość, bez wsparcia z zewnątrz.
Znajomy mi opowiadał taką historyjkę z kolei którą on zasłyszał od babci :
Babcia jego jaka jedna z wielu tysięcy osób, przyjechała na dolny śląsk do Kłodzka po wojnie, przy okazji zasiedlania kotliny Kłodzkiej. Przez pewien czas mieszkała na jednej z ulic znajdujących się między dwoma twierdzami - blisko rzeki, niedaleko rynku. Był rok 1947. Akcja "wypędzenia" ludności niemieckiej jeszcze się nie zakończyłą do końca, więc gdzie niegdzie jeszcze zostali rodowicie mieszkańcy. Jego babcia bardzo często słyszała i widziała nocne wypady niemek w kierunku Twierdzy, (dźwięk garnków, widok worków z ubraniami ?). Pewnego dnia pod wieczór wieszała w domu pranie odwrócona tyłem do otwartego okna (parter), naglę intuicyjnie poczuła, że ktoś za nią stoi. Powoli się obróciła, i jej oczom ukazała się postać dorosłego mężczyzny, ubranego w niemiecki mundur, z automatem, w hełmie i ogólnie w pełnym rynsztunku bojowym, niemiec ironicznie się śmiał. Babcia strasznie się wystraszyła gdyż niemiec trzymał wycelowany automat w jej stronę. Babcia następnie odwróciła głowę w kierunku prania, po czym po chwili znów spojrzała w jego kierunku. Mężczyzny już nie było..........
Po za tym słyszałem o jeszcze jednej historii związanej z akcją zbrojną związaną z Wehrwolwistami i moim miastem :
Historię również słyszałem od tego samego znajomego, a on z kolei zna ją od swojego przyjaciela Niemca, który mieszkał w Kłodzku jeszcze grubo przed wojną.
Sytuacja działa się na dworcu głównym PKP w Kłodzku, który leży przy rzece w dolinie między obiema Twierdzami.
Owy mieszkaniec Kłodzka w roku 1946 - jako młody chłopak(wiosna z tego co pamiętam) jechał na rowerze drogą brukowaną w kierunku dworca. Po drodze mijał "wypędzonych" idących w kierunku stacji, oraz żołnierzy eskorty. Nagle gdy był w ruchu, usłyszał głośne krzyki. Z początku był zdezorientowany ale szybko zauważył oddział Wehrwolfistów biegnących z oddali ( z jednej twierdzy poprzez rzekę i dworzec w kiedunku drugiej twierdzy). W pewnym momencie usłyszał serie z broni maszynowej, którym następstwem był widok trupów zarówno żołnierzy eskorty jak i zwykłych cywili - rodaków. On sam przeżył dzięki temu, że w porę rzucił rower i schował się za nasypem kolejowym. Cała akcja trwała niecałe 10 minut. Po prostu z hukiem wpadli przelotem przez dworzec i szybko uciekli w kierunku drugiej twierdzy. Był to oddział Wehrwolfu, gdyż polski pułk piechoty zabezpieczył i rozbroił oddział niemców, który pozostał na Twierdzy, a tak jak wspomniałem oni działali zwartą grupą.
Takich czy innych historii myślę, że było wiele na terenie d. śląska - ja znam tylko te dwie.
Mam jeszcze taką teorię, że słynne historie o "strażnikach" mogą mieć powiązania z tymi byłymi Wehrwolwistami - autochtonami, którzy po cichu osiedlali się na wioskach, bo jak się doczytałem kiedyś, wehrwolf miał za zadanie również ochraniać dobra materialne ludności cywilnej oraz dobra narodowe rzeszy.
Wszystko jest to kwestia dyskusyjna, lecz przedstawiłem tyle co wiem na ten temat. Wehrwolf działał, krótko i mało sprawnie stąd tak mało opracowań na ten temat.