Ciąg dalszy akcji "Zbieracze" w GW:
http://wyborcza.pl/1,76842,8260442,_Age ... bomby.html
Wysiada przed marketem w Wałczu. Tajniacy dają mu 200 zł za dwa ładunki lotnicze. - Gdyby wpadły w ręce szaleńca, wysadziłyby poznański Okrąglak i Stary Browar - mówi prokurator
Mirosław Lis, sołtys Nadarzyc, wracał rowerem z pracy, gdy policjant z kałasznikowem machnął mu przed nosem lizakiem. Wziął dokumenty, obejrzał i kazał jechać dalej. Za zakrętem stał drugi patrol.
29 kwietnia 2009 r. w samo południe liczące ok. 200 mieszkańców Nadarzyce otoczyło 200 policjantów, antyterrorystów i wojskowych żandarmów. Prokuratura nazwała tę akcję "największą operacją policyjną w Wielkopolsce w ostatnich latach".
Mamusiu, nie wiem za co
Nadarzyce nie wyglądają jak wielkopolska wieś. Są biedne, pokryte dziurami, głęboko ukryte wśród lasów otaczających pobliskie Borne Sulinowo. Z jednej strony poligon lotniczy, z drugiej przepastne lasy i bagna. Domki małe, poniemieckie: czerwona cegła, omszała dachówka. Latem zatrzymują się tu przy sklepie z piwem ciągnący do Bornego fani militariów. Zimą można umrzeć z nudy. Do powiatowego Wałcza ponad 40 km lasami, do gminy w Jastrowiu - 20 km przez pustkowia. Dwa autobusy na dobę.
Rencistka Krystyna G. smażyła rybę, kiedy na podwórko wjechały dwa radiowozy z facetami po cywilnemu. - Centralne Biuro Śledcze - przedstawili się. Szukali jej synów - Adama i Grzegorza. Ale Adam z siostrą i ojcem byli na szparagach w Niemczech. A Grzegorz wziął kanister, dwie dychy i poszedł do kolegi kupić ropę. Do lasu, na zrąb, miał jechać.
Ci z CBŚ zapytali, jak Grzegorz wygląda. - Wysoki, w czarnej koszulce, blondyn, włosy kręcone - powiedziała matka.
Złapali go na ulicy. Skuli kajdankami, wrzucili do suki i wrócili do domu. Mówił: - Mamusiu, nie wiem za co... Krystyna G. więcej nie pamięta, bo zasłabła.
Strach pomyśleć o terrorystach
Przesłuchania skończyły się o trzeciej w nocy. Nazajutrz wielkopolska policja z prokuraturą ogłosiły, że zatrzymano dziesięciu niezwykle groźnych handlarzy materiałami wybuchowymi. Prokurator Andrzej Laskowski ze ściągawki na biurku dyktował dziennikarzom, że znaleziono: 856 zapalników do bomb, 56 pocisków artyleryjskich, granaty moździerzowe i ręczne, 18 bomb lotniczych P50, a także 10 kg heksogenu i trotylu, które w połączeniu tworzą zabójczą mieszankę.
Laskowski nie miał wątpliwości, komu ten arsenał służył: bomby kupowali przestępcy z całej Polski, nawet z zagranicy, potrzebne im były do załatwiania porachunków.
- Ale gdyby te ładunki wpadły w ręce jakiegoś szaleńca - mówił prokurator - to wysadziłyby i poznański Okrąglak, i Stary Browar, i wszystko w pobliżu. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby dostali je terroryści!
Lipiec 2010 r.
Oficer CBŚ z Poznania zaciąga się papierosem.
- No, co mam panu powiedzieć? To nie był wcale taki wielki sukces.
Z niewypałów żyła cała wieś
Poligon koło Nadarzyc najpierw należał do pułku w Pile, potem do dywizji, a w latach 70. mianowano go centralnym poligonem lotniczym. Ppłk Mariusz Dusza grzecznie odpowiada, że nie zdradzi, ile bomb tu spada co roku, bo to przecież tajemnica. Ludzie mówią, że jak zrzucają "pięćsetki" 10 km od wsi, to szyby w oknach lecą. Stanisław G. okna wstawiał trzy razy, a w końcu zabił dyktą.
- Plastiki niedobre, co prawda nie wylecą, ale od wybuchów się wypaczają.
Jeszcze 20 lat temu wokół Bornego Sulinowa pełno było żołnierzy sowieckich. Cholera wie, co w ziemi zostawili.
- Jak miejscowi raz rozpalili w lesie ognisko, to jedna bomba wyleciała w niebo, a druga po ziemi - facetowi między nogami. Inna opowieść: w ogródku wędzili świniaka i nagle tak pierdyknęło, że wszyscy na tyłek przysiedli.
Ale dzięki poligonowi żyła cała wieś. Ludzie zbierali niewybuchy i rozcinali je w szopach. Tyle lat nikt ich nie ścigał! Czasem tylko wojskowi kogoś pogonili, ale na unikanie żandarmerii też są sposoby, odkąd pojawiły się komórki. Złom sprzedawali w skupie po 25-30 groszy od kilograma.
Kryptonim "Zbieracze"
Afera zaczęła się cztery lata temu, kiedy na warszawskiej Pradze zatrzymano niejakiego Piotra J. Miał w domu pistolet maszynowy scorpion i ładunek z bomby lotniczej P50. To radziecka bomba ćwiczebna, długa na blisko metr, ważąca ponad 50 kg. Takie bomby zrzucają w trakcie ćwiczeń wojskowe samoloty na poligonie w Nadarzycach.
Ppłk Dusza zasłania się tajemnicą i nie chce powiedzieć, czy ten ładunek miał jakieś oznaczenie, które wiązało go z Nadarzycami. Prawdą jest, że na taki pomysł wpadło Centralne Biuro Śledcze.
Rozpoczęło operację specjalną pod kryptonimem "Zbieracze". Cel: rozbicie zorganizowanej grupy przestępczej handlującej materiałami wybuchowymi.
Wszystko, co dotyczy tej operacji, objęte jest klauzulą "ściśle tajne".
Wołają na niego "Agent Tomek"
Jeden z oficerów poznańskiego zarządu CBŚ opowiada, że Nadarzyce to bardzo hermetyczne środowisko, wszyscy się tam znają i gdy pojawia się ktoś obcy, od razu wie o tym cała wieś. Trzeba więc było zrezygnować z wysyłania tajniaków, by rozmawiali z ludźmi, bo tylko spłoszyliby handlarzy bombami. Jedna informacja zdawała się pewna - przynajmniej taka obowiązuje teraz wersja. Osobą, która zwozi bomby z poligonu, żeby potem je sprzedać, jest Dawid K., ksywa "Kapusta". 25-latek, bez pracy, żyje ze zbierania złomu i dorywczych prac za granicą. CBŚ podsłuchuje więc "Kapustę". A ten opowiada kumplom o dziewczynach, o kłopotach z rodzicami. O bombach ani słowa.
CBŚ rozpoczyna zatem grę.
W Nadarzycach nikt nie widział filmu "Donnie Brasco", w którym Johnny Depp jako agent FBI w ściśle tajnej operacji przenika do mafijnych struktur i pomaga w ich rozbiciu. To autentyczna historia z lat 70. W Nadarzycach wszyscy znają agenta Tomka z CBA. Na "Kapustę" wołają teraz "Agent Tomek", choć nie rozpracowywał, ale był rozpracowywany.
Budzę się, a w kieszeni pięćset
Oficer CBŚ zdradza, że do Nadarzyc pojechali funkcjonariusze z fałszywą tożsamością. Podobno było tak: policjant i policjantka zjawili się we wsi jako turyści i wynajęli pokój w gospodarstwie. Nie jest pewne, gdzie poznali "Kapustę", ale wszystko wskazuje, że na rybach. Zaczęło się od luźnej rozmowy, później był wypad na piwo, goście stawiali.
Dawid chwalił się kumplom nowymi znajomymi. Opowiadał, że raz budzi się po imprezie, a w kieszeni ma 500 zł. Nikt nie chciał mu wierzyć. "Dawid,
wulgaryzm, tak dobrze to nikt nie ma" - mówili koledzy.
Synowie Krystyny G. też przyjaźnili się z Dawidem. Kobieta uważa, że chłopaka zgubiła łatwowierność. Inni mieszkańcy Nadarzyc plotkują, że nowi znajomi podrzucili Dawidowi te pięć stów, a potem kazali oddać. Szantażowali go. Jak nie miał pieniędzy, kazali skombinować bomby.
Oficer CBŚ - mój rozmówca - twierdzi, że nielegalnej prowokacji na pewno nie było. To Dawid musiał zaproponować, że sprzeda bomby.
Jak było? Dawid i jego rodzina nie chcą rozmawiać z dziennikarzami. Ojciec przegania z podwórka, siostra, która sprzedaje w sklepie, milczy.
Wysokoenergetyczne materiały w środku
Wiem, że to działająca pod przykryciem para umówiła Dawida na spotkanie z podstawionymi policjantami, którzy chcieli kupić materiały wybuchowe.
Pierwsza transakcja: 5 lutego 2009 r. Dawid prosi młodszego kolegę - Adama G. - by zawiózł go do apteki w Wałczu. Chce kupić leki dla ojca. Do bagażnika wrzuca czarną sportową torbę. Wysiada na parkingu przed marketem. Za dwie bomby lotnicze tajniacy dają mu 200 zł. Przekazują od razu saperom. Według nich obie zawierały "wysokoenergetyczne materiały wybuchowe pochodzenia wojskowego".
Dwa tygodnie później, znowu w Wałczu, Dawid sprzedaje policjantom pięć bomb za 1000 zł.
W połowie marca następne pięć - tym razem za 600 zł.
Dawida zawsze wozi Adam, który jeździ do dziewczyny w Wałczu. Odbiera ją ze szkoły i zawozi do domu. Adam twierdzi, że nic o bombach nie wiedział. Raz Dawid dał mu pieniądze, ale to podobno dług. Mimo to prokuratura oskarża Adama o współudział. W aktach ma ksywę "Złotko".
We wsi nikt nie wie, kto to "Złotko", bo Adam to "Cycu". Dlatego, bo raz pochwalił się chłopakom, że bardzo długo, do siedmiu lat, ssał matczyną pierś.
Ostatnia akcja "Kapusty": Adam wyczuwa, że Dawid handluje bombami i za czwartym razem odmawia podwiezienia. Dawid zabiera więc kolejne pięć bomb i tym razem jedzie do Wałcza z kolegami Piotrkiem i Zbyszkiem. Gdy przekazuje ładunek, wyskakują antyterroryści. Rzucają całą trójkę na ziemię. Robią zdjęcia i film, który pokazuje telewizja.
Potem policja otacza kordonem Nadarzyce i szuka.
U każdego coś znaleźli
Efekty megarewizji:
* W domu Krzysztofa D. (22-latek po podstawówce, bezrobotny) - 150 gram materiałów wybuchowych.
* U Marcina i Zbigniewa K. (34 i 28 lat, też bezrobotni po podstawówce) - naboje i proch strzelniczy.
* U Piotra M. (52-letni rencista) i Bartosza M. (29-letni mechanik po zawodówce) - dwa pociski moździerzowe i jeden artyleryjski.
* U Krzysztofa K. (45 lat, bezrobotny) - 38 nabojów.
* U Michała S. (19-letni uczeń zawodówki) - dwa granaty i walec trotylu.
* U Tomasza P. (36-letni właściciel skupu złomu, sklepu i baru) - 17 zapalników i 56 pocisków artyleryjskich.
* U wspomnianych już Adama, Grzegorza i Stanisława G. - 860 zapalników, dziewięć pocisków artyleryjskich, trzy bomby lotnicze, sześć ładunków miotających.
W Nadarzycach do dzisiaj nie wiedzą, dlaczego policja wybrała akurat te domy.
- U każdego by coś znaleźli - mówią. - Może trzy domy byłyby czyste.
Za handel bombami przed sądem stają tylko Dawid K. "Kapusta" i Adam G. "Cycu". Pierwszy szybko wychodzi na wolność, do wszystkiego się przyznał. Drugi siedzi osiem miesięcy, milczy, w końcu go puszczają. Wkrótce mają zapaść wyroki.
Pozostali zatrzymani będą odpowiadać za nielegalne posiadanie materiałów wybuchowych. Choć prokurator Laskowski zapewnia, że operacja "Zbieracze" zakończyła się sukcesem, przyznaje, że nie udało się udowodnić, by ktokolwiek we wsi sprzedawał bomby warszawskim przestępcom. Jedynymi kupcami byli podstawieni policjanci. Większość złapanych to niegroźni zbieracze. Oficer CBŚ przyznaje, że kiedy zaczynano tajną operację, liczono na znacznie więcej. Ile wydano? Jego zdaniem niewiele, najwyżej 100 tys. zł.
Mieszkańcy Nadarzyc mają żal do policjantów, że stawiali piwo Dawidowi i zagadywali o bomby. - Przecież dzisiejsza młodzież jest podatna na zło - mówią. Mają też żal, że media zrobiły z nich handlarzy związanych z mafią.
- Gdyby była praca, nikt by nie zbierał tego złomu.
Najbardziej żal, że po aferze nikt już nie wejdzie na poligon, bo wojsko zatrudniło ochroniarzy.