Jak wielu zauważyło, były święta. Często bywa tak, że w święta bywają dni wolne. Nie to, że ciągną się jak guma do żucia czy mijają niczym ślimak Turbo lub żółwica Petarda. Są wolne od pracy. A jeśli są wolne od pracy, jest okazja by popracować w polu.
Udałem się do rodziny w Gryficach i przy okazji na pobliskie pola.
Wypożyczyłem wiekowy rower i naprzód ! Niech jasny gwint trafi konstruktora i moją kondycję. Po podjeździe pod byle górkę słaniałem się jak ten gość, a to tylko kilka kilometrów.
Załącznik:
to rower jest pijany a nie ja.jpg
Pierwsze pole wybrałem przy Zielinie. Ładnie zabronowane, nieobsiane (chyba że niedostrzegalny rzepak).
Załącznik:
tower.jpg
Pogoda jak w tytule bollywodzkiego filmu "Czasem słońce, czasem deszcz".
Trochę puszek po browcach, czegoś od czegoś, pfenningi, część łyżeczki posrebrzanej i uszkodzony zaczep jak zwykle od czegoś.
Po godzinie zmieniłem miejsce na pole położone za przystankiem autobusowym wsi Dziadowo.
Wiele puszek po browcach, jeszcze więcej aluminiowych tubek, blaszka z literami i jedno sreberko.
Załącznik:
th1.jpg
Załącznik:
th2.jpg
Następnie skierowałem się do centrum wioski gdzie czekało już na mnie (ciepłe jeszcze po orce) poletko. Myślę sobie - stara wieś = stare fanty. Czasu mało, trzy paski zrobiłem w te i we w te.
Tylko hak z brązu (chyba). W drodze powrotnej nie potrafiłem oprzeć się jeszcze jednemu poletku w pobliżu i tak je trochę pomacałem na chybcika.
Całość poniżej plus pół kieszeni przeróżnych kawałków miedzianych nie ujętych na foto. W sumie było przyjemnie pohasać na świeżym powietrzu (pomijając środek transportu).
Załącznik:
zestaw G-ce.jpg