Ciekawą przygodę przeżyłem na norweskim polu. Do zamknięcia dość dużego obszaru brakowało mi paru ha , i choć grunt ten leżał za miedzą zaprzyjaznionego farmera ten stanowczo odradzał mówiąc , że sąsiad jego to difficult man. Postanowiłem zaryzykować. Pewnej słonecznej soboty zajechałem w obejście przygotowany na wszystko : w bagażniku napitek ,na siedzeniu gazeta ze złotym ringiem , a przód auta ustawiony w stronę wyjazdu na wypadek szybkiej ewakuacji. Silnika nie gasiłem :D . Pospiesznie podszedł do mnie młody człowiek wielce zainteresowany obcym przybyszem i zaraz zaczął od tego , że jak nawracałem to najechałem mu na świeżo skoszoną trawę. Gadka nie kleiła się od samego początku więc zacząłem chwalić jacy to oni są mili , otwarci i jak chętnie udostępniają swe pola dla tak szczytnej idei jak ratowanie zabytków.Nie łyknął. Zacząłem więc niby szukać czegoś w bagażniku i znalazłem doskonałe piwo z polskiego browaru o światowych tradycjach i zdecydowanie mu je wepchnąłem po czym natychmiast nim zaczął by protestować podparłem się newspaperem jak to u sąsiada złoto znalazłem. Udało się, jęknął i hychnął coś po ichniemu żądając do wglądu absolutnie wszystkie znaleziska. Zadeklarowałem uczciwość i wziąłem się do roboty. Przedzwoniłem może z dwanaście metrów jak nagle otwierają się tylne drzwi domostwa , a w nich staje ogromna postać wsparta na kulach. Stary Wiking w kłębie miał ze dwa metry a gdyby nie kule to wyprostowany nie zmieścił by się w futrynie. Jak nie krzyknie ,jak nie ryknie na mnie , że NIE WOLNO !!! ... Odstawiłem sprzęt i idę w jego stronę. Staję przed olbrzymem spoglądam w górę na marsowe oblicze i ciary... pośpiesznie przedstawiam się a ten jak nie zacznie mnie naparzać kulą po kaloszach i że "nie wolno i nie wolno..." He...pomyślałem , ów młody człowiek był tylko synem, a tu widać fater rządzi. Po chwili pojawił się i syn i ostro dyskutowali. Co się okazało? Wiking utrzymywał , że skoro poprzednio w tych samych kaloszach spacerowałem po polu sąsiada , to jest możliwe, że mógł bym przywlec mu jakowąś zarazę, która parchem zarazi jego uprawę , a za rok to już wszystkie ziemniaki w okolicy szlag trafi. Popatrzeli obaj na moją skruszoną minę i zdecydowali: mus do stodoły iść i zakładać na kalosze ochraniacze, wtedy problemu NIE BĘDZIE ! Takoż uczyniłem i dostałem jeszcze kilka par na zmianę. I tak oto zostałem pierwszym chyba w historii poszukiwaczem maszerującym po kartoflisku w tak szykownych laćkach :) Refleksja jaka się nasuwa jest taka : tak na prawdę difficult manów nie ma , są tylko niezrozumienie i niedyplomatyczne podejście do kwestii tematów delikatnych;) .
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
|