maciek7309 napisał(a):
Dla wyjaśnienia:
WKZ wydaje pozwolenie z dołączoną mapą, tą samą którą poszukiwacz sam dostarcza z wnioskiem. Jest na niej zaznaczony teren poszukiwań i miejsca z niego wyłączone, czyli stanowiska archeologiczne. W terenie należy posiadać oba dokumenty, są wtedy do weryfikacji na miejscu. Jak ktoś chodzi z pozwoleniem a bez mapy, dociekliwy policjant może chcieć sprawdzić, jakiego terenu dotyczy pozwolenie.
Posiadając pozwolenie możesz posiadać w domu zabytki pochodzące z poszukiwań detektorem. Zdajesz je po zakończeniu poszukiwań, np. na koniec roku, masz na to trzy tygodnie od końca pozwolenia. Posiadasz też przedmioty, które WKZ zwrócił z poszukiwań prowadzonych na podstawie poprzednich pozwoleń.
Przestańcie swoimi domysłami straszyć ludzi, bo na razie to są opowieści ślepego o kolorach.
Wiesz Maciek. Chciałabym wierzyć ,że to takie proste. Myślisz ,że policjant otworzy sobie mapy google we własnym telefonie z GPS-em i raczy dokonać identyfikacji i porównania czy ta niebieska kropka jest w miejscu ,które pokrywa się z mapą,którą ma posiadacz pozwolenia ? Serio ? W moim przypadku to nawet konserwator zabytków miała wątpliwości czy mapa ,którą widzi jest dokładnie mapą ,która nam zweryfikuje czy jesteśmy na stanowisku archeologicznym czy też nie. A Ty w swojej naiwności wymagasz tego od policji?
Możesz mi podać podstawę prawną ,która pozwala ci posiadać takie zabytki z poszukiwań detektorem? ...I czy to jest od razu napisane na pozwoleniu? Czyli mówiąc krótko czy policjant o tym wie?
Kolejne pytanie . Jaki masz dokument od WKZ, na przedmioty zwrócone ?
Ostatnie pytanie. W jaki sposób Twoje poszukiwania z pozwoleniem dbają o kontekst wydobywanych przez Ciebie przedmiotów ,bo przecież taka jest między innymi idea poszukiwań zabytków ?
I nie chcę wcale nikogo straszyć ,ale chciałabym,żeby mnie ktoś przekonał ,że pozwolenie na poszukiwanie zabytków nie jest wałkiem. Niestety na razie nie widzę argumentów poza kupowaniem sobie świętego spokoju...być może teoretycznie i do czasu.