Bardzo ważne treści, krótki cytat:
Cytuj:
Komisja przedstawiła plany utworzenia „tarczy demokracji” i „centrum odporności demokratycznej”. Za tymi pięknie brzmiącymi frazesami kryje się próba ustanowienia czegoś w rodzaju europejskiego centralnego urzędu ds. polityki prawdy.
Cytuj:
Nasuwa się pytanie: w którym momencie brukselska technokracja sama stanie się zagrożeniem dla demokracji w Europie?
welt.de (
https://is.gd/mjzd3y), tekst dostępny tylko w abonamencie, kopiuję w całości:
Cytuj:
Niebezpieczna polityka prawdy Ursuli von der Leyen
Bruksela planuje utworzenie centralnego biura UE ds. walki opinii (Meinungskampf). Ma ono definiować, które poglądy kwalifikują się jako „dezinformacja”, „manipulacja” lub „wpływ” – i mogłoby dyktować zasady gry w przyszłych kampaniach wyborczych.
Kogo właściwie miała na myśli Ursula von der Leyen, ostrzegając Parlament Europejski we wrześniu, że wzrost „manipulacji informacją i dezinformacji” dzieli nasze społeczeństwo i podważa zaufanie do prawdy i demokracji? Po niedawnym skandalu związanym z manipulowaniem informacjami w brytyjskiej BBC, można by wręcz uwierzyć, że przewodnicząca Komisji Europejskiej nawiązywała do coraz bardziej wątpliwego wizerunku mediów powiązanych z państwem w Europie.
Grupy te coraz częściej postrzegają swoją rolę – czy to w kontekście COVID-19, migracji, czy polityki klimatycznej – jako obronę stanowisk rządu przed wrogością, ale także przed krytyką i uzasadnionymi wątpliwościami ze strony obywateli. Wspiera je w tym nieprzejrzysta sieć finansowanych z podatków organizacji pozarządowych i samozwańczych „weryfikatorów faktów”, których bardziej interesuje poprawność moralna niż fakty. Rosnąca przepaść między oficjalnymi, wielkimi narracjami a ogarniętą kryzysem rzeczywistością od dawna prowadzi do powszechnego oddalania się Europejczyków od ugruntowanych partii i instytucji państwowych.
Jednym z centralnych punktów tego kryzysu zaufania jest Unia Europejska, która pod przywództwem Ursuli von der Leyen stała się ośrodkiem nieprzejrzystości. Do takiego wrażenia znacząco przyczyniła się taktyka zaciemniania rzeczywistości stosowana przez przewodniczącą Komisji CDU w skandalu związanym z jej wartą miliardy euro umową na szczepionki, zawartą za pośrednictwem SMS-ów – podobnie jak niedawno ujawnione tajne brukselskie umowy z organizacjami pozarządowymi lobbującymi na rzecz klimatu, mające na celu wpływanie na opinię publiczną i parlamentarną na rzecz „Zielonego Ładu”. Każdy, kto szuka manipulacji i dezinformacji, znajdzie liczne dowody w gąszczu europejskich „instytucji bla bla ”, jak niedawno określił je były minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer.
Nie wybrany, nie kontrolowany
Zamiast jednak krytycznie zbadać przyczyny tego kryzysu zaufania i odzyskać rozczarowanych obywateli dla projektu europejskiego, elity UE najwyraźniej dążą do dalszego przekształcania Brukseli w pancerną twierdzę dyskursu z monopolem na opinię. Komisja przedstawiła plany utworzenia „tarczy demokracji” i „centrum odporności demokratycznej”. Za tymi pięknie brzmiącymi frazesami kryje się próba ustanowienia czegoś w rodzaju europejskiego centralnego urzędu ds. polityki prawdy.
W walce z „dezinformacją” oraz „zagranicznymi wpływami i manipulacją informacją” plan zakłada stworzenie „protokołów kryzysowych” i „systemów wczesnego ostrzegania”, aby zapewnić państwom członkowskim szybkie i skoordynowane działania przeciwko dezinformacji. Ale kto decyduje, gdzie kończy się uzasadniona krytyka rządu, a zaczyna niebezpieczna dezinformacja? Kto wciska przycisk alarmowy? Te kluczowe pytania angażują – niespodzianka! – „organizacje społeczeństwa obywatelskiego” i „sieć europejskich weryfikatorów faktów”. Bruksela zamierza przeznaczyć 9 miliardów euro z pieniędzy podatników na tę armię tajnych strażników informacji.
Nie trzeba wiele zgadywać, aby stwierdzić, które środowisko organizacji pozarządowych i „weryfikatorów faktów” ma reprezentować „społeczeństwo obywatelskie” w walce o właściwe narracje. Do Europejskiej Sieci Standardów Weryfikacji Faktów (EFCSN) należy już na przykład platforma kampanii dziennikarskiej „Correctiv”, która swoją nieudolną i częściowo nieprawdziwą historią o „tajnym planie” AfD, znacząco zaogniła media i klimat polityczny w Niemczech – a tym samym, cytując Ursulę von der Leyen, z pewnością przyczyniła się do „podziału społeczeństwa”. Jest oczywiste, że eksperci, którzy w przyszłości będą odpowiedzialni za odróżnianie fake newsów od faktów w UE, nie mają legitymacji demokratycznej: nikt ich nie wybrał i nikt ich nie nadzoruje. Z konstytucyjnego punktu widzenia ta ślepa plama jest wysoce problematyczna.
Znamienny jest również plan utworzenia „Europejskiej Sieci Współpracy Wyborczej” w państwach członkowskich w celu walki z dezinformacją. W imię zapobiegania ingerencjom, UE mogłaby w skrajnych przypadkach sama wywierać wpływ za pośrednictwem takiej sieci, na przykład gdyby partie „eurosceptyczne” zagroziły zwycięstwem. Farsa wokół wyborów prezydenckich w Rumunii pokazała, że nawet najsłabsze, minimalne podejrzenie manipulacji wyborami wystarczy, aby unieważnić demokratyczne wybory. Wykluczenie obiecującego kandydata AfD z wyborów na burmistrza Ludwigshafenu pokazuje, że ten schemat może stanowić precedens. Ten, kto wykorzysta wymyślny, nowy „zestaw narzędzi” UE do zdefiniowania, które poglądy kwalifikują się jako „dezinformacja”, „mowa nienawiści” lub „zagraniczna ingerencja”, będzie również dyktować zasady gry w kampaniach wyborczych i w razie wątpliwości decydować o tym, kto zostanie zdyskwalifikowany. Dotyczy to jednak również – co Ursula von der Leyen zdaje się ignorować – w nie do końca nieprawdopodobnym przypadku, gdyby pewnego dnia inny obóz polityczny przejął władzę w Europie.
„Reżimy autorytarne pogłębiają podziały, wykorzystują konflikty, dyskredytują podmioty demokratyczne, zwłaszcza wolną prasę i społeczeństwo obywatelskie, oraz podważają wolne i uczciwe wybory” – poucza Komisja . „Ich celem jest podważenie zaufania obywateli do instytucji demokratycznych i zdolności demokracji do rozwiązywania problemów”. To niewątpliwie trafny opis strategii Rosji. Jeśli jednak UE, stawiając czoła takim wyzwaniom, nie polega na „odporności” wolnego, liberalnego i otwartego społeczeństwa, lecz wierzy, że musi chronić tę odporność poprzez swego rodzaju Ministerstwo Prawdy, to przyjmuje właśnie autorytarne rozumienie polityki, z którym chce walczyć.
Ursula von der Leyen położyła podwaliny pod ten negatywny rozwój sytuacji już w 2024 roku swoją ustawą o usługach cyfrowych . Ta ustawa o regulacji mediów, której potencjał wybuchowy został karygodnie niedoszacowany, szczególnie przez partie centroprawicowe, doprowadziła do rozkwitu „ośrodków zgłaszania”, w których ideolodzy organizacji pozarządowych indeksują i ścigają domniemane przypadki „mowy nienawiści”, „podżegania” i „dezinformacji”. Ta nowa normalność przypomina społeczeństwa totalitarne i stanowi bardzo realne zagrożenie dla wolności słowa w Niemczech, co niedawno wykazało przeszukanie domu Norberta Bolza, kulturoznawcy i współpracownika WELT, z powodu sarkastycznego wpisu na X-post. Jeśli Ursula von der Leyen jeszcze bardziej zintensyfikuje tę strategię, nasuwa się pytanie: w którym momencie brukselska technokracja sama stanie się zagrożeniem dla demokracji w Europie?