Sobota-Niedziela, 26-27 sierpnia 2006, Nr 199 (2609)
Dział: Myśl jest bronią
"Zachowałam się, jak trzeba..."
60. rocznica śmierci Danuty Siedzikówny "Inki", sanitariuszki 5. Wileńskiej Brygady AK.
Aleksander Kamiński - wybitny instruktor harcerski, oficer Armii Krajowej, redaktor jej "Biuletynu Informacyjnego", współtwórca Szarych Szeregów - wiedział dobrze, że ofiara młodych ludzi ma szczególną, jednoczącą naród moc. Jego "Kamienie na szaniec" zostały wydane w konspiracyjnej drukarni jeszcze podczas okupacji. O Zośce, Alku, Rudym i ich kolegach wie cała Polska. Dziś trzeba uczynić wszystko, by przetrwała także pamięć o tych młodych Polakach, którzy cierpieli i umierali w walce z nowym zniewoleniem, przyspieszoną sowietyzacją Polski po roku 1944. Do takich postaci należy sanitariuszka 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki" - Danuta Siedzikówna ps. "Inka". W poniedziałek mija 60. rocznica jej śmierci.
Rankiem 28 sierpnia 1946 r., na 6 dni przed 18. urodzinami, Danka Siedzikówna "Inka" weszła do sali egzekucyjnej w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej. Była godzina 6.15. Sala egzekucyjna pełna ludzi. Wśród nich przejęty tą sytuacją do głębi wikariusz kościoła garnizonowego w Gdańsku ks. Marian Prusak, który dwie godziny wcześniej spowiadał "Inkę". Odczytano wyrok. Strzały z pepesz drasnęły tylko dziewczynę i zraniły jej towarzysza niedoli, oficera wileńskiej AK Feliksa Selmanowicza "Zagończyka". Zanim te strzały padły, obydwoje zdążyli krzyknąć: "Niech żyje Polska!". Oszołomieni hukiem wystrzałów osunęli się na ziemię, "Inka" podniosła się raz jeszcze i krzyknęła: "Niech żyje major 'Łupaszko'!". Dowódca plutonu egzekucyjnego, oficer KBW, podszedł i z bliskiej odległości, strzałami z pistoletu w głowę, zabił obydwoje.
W pożegnalnym grypsie, przekazanym z więzienia już po wyroku śmierci, Danka napisała: "Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba...".
Rodzina
Danuta Siedzikówna urodziła się w Guszczewinie koło Narewki, na skraju Puszczy Białowieskiej, 3 września 1928 r. - jako druga z trzech córek leśniczego Wacława Siedzika i Eugenii z Tymińskich. Zarówno rodzina ojca, jak i matki pielęgnowała od pokoleń polskie tradycje patriotyczne. Wacław Siedzik jako student politechniki w Petersburgu został zesłany na Sybir. Wrócił do Polski dopiero w roku 1926, korzystając z dokumentów nieżyjącego już człowieka, syna polskich zesłańców. Wspomnienia zesłania i okrucieństwa bolszewickiej rewolucji będą stale obecne w rodzinnych opowieściach. Wacław ożenił się i został leśniczym w Olchówce koło Narewki. Tam w leśniczówce osiedliła się cała rodzina. W roku 1927 urodziła się Wiesia, rok później Danusia, trzy lata później Irenka. Lata dzieciństwa w leśniczówce pozostały w pamięci najstarszej z sióstr jako czas błogosławiony, dający siły na dalsze, jakże trudne życie.
Śmierć rodziców
We wrześniu 1939 r. rodzinne strony Danki znalazły się pod sowiecką okupacją. Rozpoczęła się penetracja przez NKWD środowisk patriotycznych, wspierana przez zakonspirowane już w okresie międzywojennym komunistyczne jaczejki. Rozpoczęły się zesłania. Ich ofiarą padł także Wacław Siedzik. Wywieziono go na Sybir 10 lutego 1940 r., w ramach pierwszej wielkiej deportacji obywateli Polski w głąb Związku Sowieckiego. Trafił do kopalni, skąd uwolni go umowa polsko-sowiecka z lipca 1941 roku. Razem z armią generała Władysława Andersa opuści Sowiety, lecz tak jak wielu polskich zesłańców, wycieńczonych ponadludzką pracą i przez długi czas niedożywionych, umrze na żołnierskim szlaku, w Teheranie.
NKWD wypędziło matkę z córkami z leśniczówki. Eugenia wynajęła pokój w Narewce i zamieszkała tam z dziećmi. Nie załamało ją zesłanie męża. Wierzyła, że wróci - tak jak w roku 1926. Należała do siatki terenowej AK. Niemieccy kolaboranci z tzw. komitetu białoruskiego wydali ją gestapo. Najcięższym doświadczeniem w życiu Danki był widok matki, straszliwie pobitej w śledztwie przez gestapo. Trafiła do więziennego lazaretu. Brała do ręki miotłę i pod pozorem zamiatania korytarza podchodziła do drzwi, widocznych od strony bramy. Ludzie z siatki AK powiadomili Wiesię i Danusię o możliwości zobaczenia matki. Takie były ostatnie "widzenia" Eugenii z córkami. Niedługo po tym została rozstrzelana w lesie pod Białymstokiem. To było we wrześniu 1943 roku.
W oddziale "Łupaszki"
Kilka miesięcy po śmierci matki starsze córki, Wiesia i Danusia, złożyły przysięgę Armii Krajowej. Obie siostry uczestniczyły w kursie sanitariuszek, który trwał zimą 1944/1945, już po przejściu frontu sowieckiego.
Od jesieni 1944 r. Danka pracowała jako kancelistka w nadleśnictwie Narewka. Jednocześnie należała do miejscowej siatki AK, kierowanej przez leśniczego Stanisława Wołoncieja "Konusa". W maju 1945 r. UB przyjechało do Narewki i aresztowało ją wraz z innymi pracownikami nadleśnictwa.
Na drodze leśnej przez puszczę, z Narewki do Hajnówki, konwój aresztowanych zaatakowała grupa "Konusa". "Inka" uwolniła się i uciekła w las. Z oddziałem "Konusa" trafiła do słynnej 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", który uważał kuratelę sowiecką nad Polską za stan przejściowy i podjął walkę z NKWD, UB, KBW i sowieckimi konfidentami na Podlasiu, później na Pomorzu. Danka była sanitariuszką, używała pseudonimu "Inka", na pamiątkę szkolnej przyjaźni. We wrześniu major "Łupaszko" rozformował szwadrony na okres zimowy. Powoła je ponownie pod broń wczesną wiosną 1946 r., już na Pomorzu Gdańskim. Danka - ścigana ciągle przez UB - otrzymała fałszywe papiery na nazwisko Danuta Obuchowicz i podjęła pracę w nadleśnictwie Miłomłyn koło Ostródy. Kiedy jednak pod koniec zimy 1945/1946 oddziały 5. Brygady ruszyły znowu w pole, nie miała wątpliwości, gdzie jest jej miejsce. Odrzuciła pokusę spokojnego życia, skoro inni walczą o Polskę.
Walka
Olgierd Christa "Leszek" ze szwadronu "Żelaznego", w którym służyła "Inka", wspominał ją ciepło i serdecznie: "Była bardzo skromna i bardzo obowiązkowa. Nie pamiętam, żeby się kiedykolwiek skarżyła, choć nie brakowało długich, forsownych marszów. W lipcu wysłałem ją do Gdańska po medykamenty dla oddziału. Kiedy stanęła przede mną, żeby zameldować gotowość wyjazdu, spojrzałem zdziwiony, jakbym ujrzał kogoś zupełnie nieznanego. Była zawsze ubrana w wojskowy uniform i w wojskowe buty. Teraz stała przede mną smukła, uśmiechnięta, ładna dziewczyna, w pożyczonej gdzieś na wsi letniej sukience".
Dnia 13 lipca 1946 r. Danka pojechała do Gdańska. Nie wiemy, czy załatwiła wszystko, co jej polecił dowódca szwadronu. Wieczorem 19 lipca żołnierz i wywiadowca szwadronu "Czajka" przyprowadził ją pod konspiracyjny adres w Gdańsku Wrzeszczu przy ulicy Wróblewskiego 7. To było mieszkanie sióstr Mikołajewskich z Wilna. Obydwie siostry, Helena i Jagoda, niewiele starsze od "Inki", działały w wileńskiej konspiracji, więc dziewczęta urządziły sobie koncert pieśni partyzanckich, który trwał do późnej nocy. Nie zdawały sobie sprawy, że mieszkanie jest "spalone" i pod oknami czają się ubecy. "Inka" uczyła siostry piosenki, której wcześniej nie znały, do słów Andrzeja Trzebińskiego, młodego poety z Warszawy, zabitego przez Niemców w ulicznej egzekucji w listopadzie 1943 roku. Był to "Wymarsz UBK".
Aresztowanie i "sąd"
Ubowcy aresztowali "Inkę" i natychmiast odjechali. Mikołajewskie gorączkowo niszczyły zachowane zdjęcia z lasu i inne materiały, które mogłyby komuś zaszkodzić. Domyślały się, że ubowcy zaraz po nie wrócą. Tak się też stało. Będąc w więzieniu, jedna z sióstr zobaczyła "Inkę" po raz ostatni. Stała w oknie. Gdy ją dostrzegła, położyła palec na ustach.
Nigdy się nie dowiemy, jak przebiegało śledztwo. W dokumentach zachowały się tylko relacje pośrednie. Strażniczka o imieniu Sabina, znana wówczas z ludzkiego odnoszenia się do więźniarek, mówiła współtowarzyszkom Danki z innych cel, że była ona bita i poniżana. Że rozbierano ją do naga, że do jej celi wpuszczano żony ubeków, którzy zginęli niedawno w akcjach przeciwko leśnym oddziałom...
Podczas "procesu" w trybie doraźnym przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Gdańsku zarzucono "Ince", że kazała rozstrzelać funkcjonariuszy UB zatrzymanych przez oddział w Tulicach pod Sztumem. To był tylko pretekst. Sanitariuszka w oddziałach mjr. "Łupaszki" nie wydawała żadnych rozkazów. To było wojsko polskie, wyjątkowo karne i zdyscyplinowane. W rzeczywistości wyrok na "Inkę" wydał nie "sąd", lecz wojewódzkie UB. Był to akt zemsty na oddziale, który dla UB był nieuchwytny.
Nie chcę łaski Bieruta...
Skazana na śmierć, przebywała w izolatce, czekając na egzekucję. Miała jeszcze jedną szansę: prośba o łaskę do Bieruta. Taka prośba wpłynęła do "obywatela Prezydenta" nazajutrz po wyroku. Podpisał ją jednak obrońca z urzędu Jan Chmielowski. Danka odmówiła. Może właśnie to miała na myśli, prosząc o przekazanie babci, że zachowała się "jak trzeba"?
Bierut nie skorzystał z prawa łaski.
Świadek
Ksiądz Marian Prusak z Rumi był w roku 1946 wikarym w gdańskim kościele garnizonowym:
"Poprowadzono mnie do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna w letniej sukience. Przyjęła mnie nadzwyczaj spokojnie, wyspowiadała się, a potem wyraziła życzenie, żeby o wyroku i o śmierci powiadomić jej siostrę. Mówiła to ciągle tak, jakby się nadal spowiadała. Czuliśmy, że możemy być obserwowani. Podała mi adres [...]. W końcu poprowadzono mnie schodami, jakby do piwnicy. Oni już tam byli. Zdaje się w kajdankach, albo z zawiązanymi rękami. Sala była niewielka, jak dwa pokoje. Miałem krzyż, dałem go do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Obok czekała zgraja ludzi, tak że było dosyć ciasno. Był wojskowy prokurator i pełno jakichś młodych ubowców. Ustawiono nieszczęśników pod słupkami. W rogu był stolik, skąd prokurator odczytywał wyrok i skąd dał rozkaz wykonania egzekucji. Była taka jakby wnęka, chyba czerwona nie otynkowana cegła, były słupki do połowy wysokości człowieka. Postawiono ich przy nich [...]. Prokurator odczytał uzasadnienie wyroku i poinformował, że nie było ułaskawienia. Jego ostatnie słowa brzmiały: 'Po zdrajcach narodu polskiego, ognia!'. W tym momencie skazani krzyknęli, jakby się wcześniej umówili: "Niech żyje Polska!". Potem salwa i osunęli się na ziemię [...]. Nie mogłem na to patrzeć, ale pamiętam, że obydwoje po tej salwie żyli. Wtedy podszedł oficer i dobił ich strzałami w głowę [...]. Śmierć "Inki" i "Zagończyka" przeżyłem jak śmierć kogoś bliskiego...".
Pamięć
Dzięki nauczycielom Katarzynie i Bogdanowi Łabędzkim w najbliższą niedzielę na terenie kościelnym w Narewce będzie poświęcona tablica pamiątkowa "Inki", zostanie też odprawiona Msza św. w jej intencji.
30 listopada 2001 r. radni Sopotu postanowili nazwać skwer w jednym z najbardziej uczęszczanych miejsc miasta, przy pomniku Armii Krajowej (ulica Armii Krajowej, w pobliżu budynków Uniwersytetu Gdańskiego), imieniem Sanitariuszki "Inki". Obecnie, w 60. rocznicę jej śmierci, odbędzie się w Sopocie uroczystość z udziałem młodzieży i kombatantów. Zapraszamy do udziału każdego, bez względu na wiek, kto tego dnia może dotrzeć do Sopotu. Danka "Inka" zasłużyła na naszą pamięć.
Piotr Szubarczyk,
IPN Gdańsk
www.naszdziennik.pl