Jest kilka romantycznych zajęć na tym świecie i niewątpliwie jednym z nich jest połączenie archeologii z lataniem. Archeologia lotnicza narodziła się w latach 20. i 30. XX w., choć miała swój okres prenatalny już podczas I wojny światowej, gdy kilku obserwatorów i pilotów wojskowych po obydwu stronach konfliktu, przy okazji lotów zwiadowczych zabawiało się obserwowaniem dziwnych śladów przeszłości na ziemi.
Czy archeologia lotnicza (która w Polsce nigdy nie upowszechniła się tak, jak w zachodniej Europie i obydwu Amerykach) może być przydatna dla nas – poszukiwaczy ? Myślę, że tak. Wiem, że niektórzy z nas lubią podeprzeć się zdjęciami lotniczymi przed wyruszeniem w teren, głównie dla ogólnej orientacji. Czasem, coś tam, na tych w zasadzie przypadkowych, zdjęciach lotniczych można wypatrzyć ekstra. Podobno wzdłuż Dunajca (Małopolska) do dziś z powietrza można zobaczyć zarysy okopów z I ws.
Ilekroć przeglądam jakieś fotografie lotnicze, zwracam uwagę na te jaśniejsze lub ciemniejsze od tła wzory, plamy, kreski, kontury, zarysy, cienie... Ostatnio w jednym z albumów fotograficznych poświęconym polskim zamkom widzianym z lotu ptaka dostrzegłem, obok naziemnej ruiny, piękny i bardzo czytelny kompleks zarysów podziemnych pozostałości budowli.
Świetną ilustracją zastosowania fotografii lotniczej w poszukiwaniach budowli z przeszłości jest zdjęcie parku szpitalnego w Głogowie, zamieszczone na stronie 22-giej majowego “Odkrywcy” (nr 5/2004). Posłużę się tym przykładem, bo aktualny numer pisma jest łatwo dostępny dla większej liczby osób. (Jeżeli ktoś z was posiada inne zdjęcia dobrze ilustrujące fenomen archeologii lotniczej, to proszę o zamieszczenie w wątku, bo ja nie mam takich możliwości technicznych). Na wspomnianej fotografii twierdzy Głogów, wykonanej w lutym 1945 r., przez przypadek zarejestrowano przebieg podziemnych korytarzy wychodzących ze szpitala w głąb parku. Wszystko wskazuje na to, że zdjęcie ukazuje nie tylko znane dziś partie schronów, ale także inne, nadal poszukiwane przez eksploratorów. W tym przypadku swoistym “wywoływaczem” obrazu była barwa świeżej ziemi, odcinająca się od tła po zakończeniu prac ziemnych. To chyba najprostsza i najbardziej oczywista metoda w archeologii lotniczej. Nie koniec na tym, pozostałe techniki są bardziej wyrafinowane.
Brytyjski pionier archeologii lotniczej Osbert Crawford (1886 – 1957), powiedział kiedyś, że będąc na ziemi widzimy mniej więcej tyle, ile dostrzega kot siedzący na orientalnym wzorzystym dywanie – kilka niewyraźnych plam i pasków. Dopiero patrząc z pewnej wysokości jesteśmy w stanie połączyć wzory na dywanie w piękny, uporządkowany rysunek.
Kłopot w tym, że gdy uniesiemy się nad ziemią, to i owszem zobaczymy piękny, ale zbyt nam współczesny wzór: obecnych dróg, pól, kolory i fakturę tegorocznych zasiewów itd. Zamiast starego arabskiego dywanu zobaczymy wykładzinę z IKEI. Dzięki metodom wypracowanym przez powietrznych archeologów od czasu do czasu ziemia jednak zdradza swoje tajemnice. Czasami ziemia - orana i obsiewana przez wieki, moczona przed deszcze, sieczona wichrami, mrożona, a potem palona słońcem - przypomina mocno porysowaną błonę fotograficzną, która przed setkami lat została naświetlona i czeka na wywołanie dawno zapomnianych obrazów.
Metodyka archeologii rozróżnia między innymi takie “wywoływacze” ukrytych obrazów z przeszłości:
Obiekty rzucające cień. Dotyczy to oczywiście obiektów których pozostałości choćby w minimalnym stopniu ocalały na powierzchni ziemi, np. wypukłości terenu po dawnych budowlach, zniwelowane nasypy, drogi, kanały, wały, kurhany itd. Fotografuje się je z wykorzystaniem tzw. długich cieni, a więc, gdy promienie słoneczne padają na ziemię pod bardzo dużym kątem – rano i pod wieczór. To przypomina nocną jazdę samochodem po pofałdowanym asfalcie, wtedy reflektory auta wydobywają najdrobniejsze zmarszczki na powierzchni szosy. Niekiedy, zamiast cieni, obiekty uwidaczniają się w formie jaśniejszych pasów - gdy promienie padają i odbijają się od wypukłości terenu. Podobno udaje się wychwycić obiekty rzucające cień także wtedy, gdy porasta je trwa, choć to trudniejsze.
Czasem obiekty rzucające cień można także zobaczyć nie dzięki działaniu światła lecz wody – gdy na polach tworzą się płytkie rozlewiska z wystającymi nad powierzchnię wypukłościami. Niekiedy “wywoływaczem” może być szron, który szybciej stopnieje na grzbietach gruntu, a w załomach wciąż rysuje białe pasy. Bywa, że po śnieżycach zacinający śnieg odkłada się na wypukłościach odkrywając zarysy; zdarza się, że jest odwrotnie i “zamiatany” wiatrem gromadzi się w bruzdach. Często, jadąc lub idąc drogą, widzimy jak topniejący śnieg leży jeszcze tylko pod miedzami, albo w zagłębieniach między skibami, podczas gdy reszta gruntu jest już wolna od pokrywy śnieżnej.
Różnice w zabarwieniu gleby. Tu możemy odwołać się do poruszonego przykładu fotografii otoczenia głogowskiego szpitala, ale w tej metodzie nie chodzi tylko o inny kolor ziemi wybranej z wykopów. Rzecz dotyczy w większości przypadków oczywiście zaoranych gruntów, gdzie świeża orka działa jak program kontrastujący. Czasem wnętrze zasypanego z czasem, dawnego wykopu, np. studni, rowu, okopu będzie ciemniejsze dlatego, że w naturalny sposób zostało zniwelowane humusem zawierającym dużo szczątków organicznych. Bywa też, że takie obiekty są ciemniejsze, bo bardziej niż otoczenie chłoną i zatrzymują wilgoć. Czasem na polach zobaczymy ciemniejsze plamy po rozoranych starożytnych osadach, a konkretnie ich paleniskach.
Różnice w zabarwieniu i formie (bujności oraz gatunkach) roślinności. Zmieniona struktura gleby uwidacznia się poprzez stopień nasycenia barwami oraz wysokość roślinności. Jest oczywiste, że nad zasypanym rowem, okopem, czy studnią roślinność będzie bardziej soczysta, wyższa. Odwrotnie będzie nad przykrytymi płytką warstwą ziemi pozostałościami murów, nad samotnymi głazami, żwirowanymi drogami, posadzkami.
Dobrymi “wykrywaczami” wyróżników wegetacyjnych są wszystkie zboża (zwłaszcza jęczmień i owies) oraz buraki, ziemniaki i inne warzywa korzeniowe. Istotne są długie korzenie roślin, bo te z krótkimi nic nam nie powiedzą – w sumie dobrze się czują mając 10 cm i 100 cm ziemi pod sobą, więc jest im obojętne. Tak jest z trawą, choć i ona w specyficznych warunkach staje się wskazówką. Chodzi mianowicie o suszę. Wtedy trawa na uboższych miejscach schnie, zmienia barwę i wskazuje podziemne budowle. Są miejsca, gdzie niektóre gatunki roślin rosną chętniej; inne czują się świetnie w starym zamulonym już rowie, a inne na jałowym nasypie, czy na ruinach, np. zioła prawda? Archeolodzy opisują przypadki, gdy zarysy dawnych obiektów zdradzały im np. kwitnące maki. No, ale to raczej fuks.
Tyle w ogromnym uproszczeniu.
Fakt, że pod ziemią coś się znajduje, jeszcze nie oznacza, że musi ukazać się na każdym zdjęciu lotniczym. Raczej odwrotnie – to jest loteria. Czasem, np. przy obserwowaniu i fotografowaniu obiektów rzucających cień, ślady przeszłości ukazują się na kilka minut ... w roku. Kiedy indziej coś pojawi się po dziesięcioleciach, bo akurat przyszła susza, albo na odwrót – mokry rok. Kiedy indziej zadecyduje to, że rolnik nie użył w tym sezonie nawozu, a najczęściej decydujące znaczenie będzie miało po prostu szczęście obserwatora.
Jak to w życiu bywa, zwłaszcza na początku pojawi się mnóstwo zdradliwych pułapek, albo niewiadomych. Nawet doświadczonym archeologom lotniczym zdarzało się, że zwiodły ich banalne rzeczy. Mistrz archeologii lotniczej Crowford dostrzegł z samolotu zbiór regularnych kręgów na łące. Uradowany domniemanym odkryciem zespołu zniwelowanych kurhanów udał się pieszo w teren i po wielu godzinach poszukiwań odkrył, że te cudownie geometryczne okręgi ... zostały wydeptane w trawie przez kozy dreptające na sznurku wokół palików. Irvin Scollar popadł w podobne rozczarowanie za sprawą śladów traktora jeżdżącego wkoło podczas rozpylania środków owadobójczych. Niejeden raz na polu zobaczymy ciemną plamę ziemi, ale czy jest to rozorane prehistoryczne palenisko, czy zaorany ślad po ubiegłorocznym paleniu ziemniaczanych badyli? Być może rozstrzygnie to piszczała.
Jeśli już ktoś z was dobrnął do końca tego tekstu, to niejeden zastanawia się, co to ma wszystko wspólnego z poszukiwaczami tzw. skarbów. Bo gdy czasami nie ma czym dojechać na wykopki, albo nie bardzo wiadomo, skąd wziąć pieniądze na 8 paluszków, to o lataniu samolotem nad coraz bardziej zarastającymi polskimi polami można jedynie pomarzyć. Nie ale jak się nie ma marzeń, to się nie spełniają, a poza tym wcale nie trzeba samolotu...
Dolna granica optymalnej wysokości dla obserwacji i zdjęć ukośnych do celów archeologicznych wynosi już 150 metrów. Można ją osiągnąć na motolotni, albo podwieszając lekki aparat fotograficzny pod niewielki balon albo duży latawiec. Ciekawego odkrycia na tej samej zasadzie, jak z pokładu samolotu, można więc dokonać nawet z sąsiedniego wzgórza. Inna sprawa to coraz większa dostępność i powszechność zdjęć lotniczych, które można znaleźć np. w internecie.
350 stron o historii i metodach archeologii lotniczej w starej już książce Leo Deuel`a “Lot w przeszłość”.
Pozdrowienia dla czytających :pa
Test
|