|
Ja na przykład chętnie mógłbym się przejść na uczelnie (powiedzmy UW) ze swoim sprzętem, pokazać jak działa, jakie ma możliwości. Uważam, ze mogłoby to wiele zmienić w świadomości studentów, przyszłych archeologów. Miałbym przyjemność w tej prezentacji i nie szkoda byłoby mi czasu czy wysiłku.
Ale obawiam się co mnie morze spotkać. Zarówno podczas składania propozycji mojej pomocy, podczas takiej prezentacji jak i na długo po niej. Jeszcze ktoś przeciwny wykrywaczom w archeologii nabierze ochoty na przyciśnięcie poszukiwacza, zwłaszcza takiego, który jest łatwy do namierzenia i psuje mu młode pokolenie.
Soso dostał takie riposty na jakie sobie zasłużył, moim prywatnym zdaniem. Jeśli ktoś nie chce dialogu, pomimo jego zapewnień, to taki dialog nigdy nie nastąpi, ton dyskusji nie ma tu nic do rzeczy. Sam mówisz, że ustępstwa potrzebne są z obu stron, jeśli jedna strona przekonuje, że wszyscy jesteśmy złodziejami, a jeśli nie to mamy znajomych złodziei to... zresztą to chyba oczywiste co dale napisze, nie?
Tak się składa, że ja jestem bardziej zainteresowany samymi wykrywaczami, obcowaniem ze sprzętem, poznawaniem go, niż nachapaniem się zabytków czy kasy z ich sprzedaży. Nigdy nie sprzedałem nic z tego co znalazłem. To co znalazłem, to tak mało i takie nieistotne, że czasem się zastanawiam, czy wszystko ze mną w porządku, że poświęcam temu tyle czasu i pieniędzy. Jedną z ciekawszych i starych monetek jakie kiedykolwiek trafiłem wykopałem o dziwo na plaży. Wątpię aby miała jakiś kontekst, za kilka lat pewnie wróciła by do morza, albo zjadła by ją sól. Boli mnie to, że jestem traktowany tak samo jak hieny cmentarne, zwykli złodzieje, czy profesjonaliści, którzy namierzają miejscówki latami i wyciągają naprawdę wartościowe rzeczy. Gdybym miał ocenić ile wart jest mój najwartościowszy fant, to pewnie nie przekroczył by 60zł a może i mniej (nie wiem bo, jak mówię nigdy nic nie sprzedałem), ale z każdym mam miłe wspomnienie. Wyjazd z narzeczoną, wyjazd z kumplem, natura, wypoczynek...
Czy to nie dziwne, że muszę się obawiać swojej pasji, ze strachem oglądać się przez ramię, czy ktoś przypadkiem do mnie nie idzie?
Myślę, że większość normalnych poszukiwaczy jest bardziej uświadomiona o etyce i historii niż zwykły człowiek. Nie raz jak pytałem się właściciela, czy mogę wejść an jego zaorane pole, dostawałem odpowiedź "jasne, ale panie, tu nic nie ma, natomiast tam gdzie ta kępa, to pochowali ludzi po zarazie", albo "za wsią jest stary poniemiecki cmentarz" na co ja zawsze odpowiadałem z uprzejmym uśmiechem, że w takich miejscach to ja nie szukam bo uważam to za nieetyczne. W większości przypadków patrzyli na mnie ze zdziwieniem.
Czy naprawdę nie ma miejsca dla takich jak ja, polnych poszukiwaczy? Gdybym tylko mógł, dostarczał bym informację o każdym fancie który znalazłem, ale Soso za wszelką cenę przekonuje mnie, że tego pożałuję, że niedługo wszyscy pójdziemy do pudła. I co ja mam opowiedzieć? Mam dać się okładać i siedzieć cicho? Mam przyzwalać milczeniem na nazywanie mnie złodziejem, chociaż nim nie jestem? Jak zauważyliśmy, argumenty nie doczekały się kontrargumentów, były jedynie uogólnienia, groźby, wspominanie o tym jakie nasze środowisko jest kryminogenne, chociaż nikt z osób z którymi miałem przyjemność szukać nie zrobił nic za co miałbym go potępić...
|