Przypomniał mi ten wątek powieść Wiesława Myśliwskiego, Kamień na kamieniu,moim zdaniem najlepszą książkę, jaką kiedykolwiek napisano po polsku. Jest tam m.in. motyw schowka z dokumentami związanymi z Powstaniem Styczniowym. Pozwolę sobie zacytować fragment, z bólem serca skracając go o pewne akapity niezwiązane bezpośrednio z depozytem.
Cytuj:
Dostał też dziadek jakieś papiery na ziemię, ze powstańców ratował. Nie pamiętał, ile tego było. ale mówił, że majątek. Dziedzicem mógłby zostać. Tylko że gdzieś zakopał te papiery i nie mógł sobie za nic przypomnieć gdzie. Ale co się dziwić, przez więcej niż pół wieku nie było potrzeby ich nikomu pokazywać ani się do nich przyznawać. Można było jak nic pójść na Sybir, to same mogły się zapomnieć. Jeszcze spaliła się w tym czasie ta połowa wsi, to nie tylko się pamięć w ludziach pomieszała, ale nawet ziemia z ziemią, i szukaj teraz wiatru w polu. jak zakopane były wedle dawnej ziemi.
Zaklinał ojciec dziadka na wszystkie świętości, żeby sobie, przypomniał, bo słychać już było. że Polska powstaje, koniec będzie niewoli, to i ziemię, wiadomo, będą łapać, a kto pierwszy złapie, tego będzie na wieki. Próbowali nawet razem sobie przypominać. Wstawali tylko świt, odmawiali pacierz, po czym wyprowadzał ojciec dziadka na obejście i chodzili krok za krokiem, wolniuteń-ko, patrząc w ziemię, i za każdym krokiem ojciec pytał się, może tu? Przystawali, dziadek dumał, dumał, ojcu już się nadzieją oczy zaczynały świecić, ale przeważnie dziadek mówił, tu nie. Choć czasem, jakby go coś nawiedzało, odpowiadał, ano, trzeba by pokopać. I ojciec kopał. Kopał, po-tem zasypywał. Potem złościł się na dziadka, wygadywał, że widać diabeł tak zamulił pamięć w dziadku, że darmozjad z dziadka, bo zjeść nigdy nie zapomni, że gdyby nie pił kiedyś tyle, toby miał i pamięć teraz dobrą, że co nie trza, to pamięta. Sądny dzień się robił nad dziadkową pamię-cią. Aż nieraz matka brała dziadka w obronę, że o co się tak ojciec piekli, nie mieliśmy tej ziemi dotąd, to i dalej nie musimy mieć. aby zdrowie było. Może to Bóg nie chce, żeby dziadek pamiętał, to nie ma się co złościć na Boga, bo Bóg wie, co robi. A dziadek jak trusia, przybity tą swoją nie-pamięcią jakby jakąś wielką winą, bał się choćby oczu podnieść na ojca. Dopiero gdy ojciec sięgał po kapciuch z machorką, co było znakiem, że już już się wyzłościł, wtedy i w dziadku słowa się ośmielały:
- Choroba, wszystko pamiętam, a tego nie. (...)
I ojciec, dalej niby zły, dawał dziadkowi zakurzyć. A na drugi dzień znów prowadził dziadka po obejściu. Krok za krokiem i za każdym krokiem, może tu? Zeszli chyba wokół świata, jakby tak policzyć te ich wszystkie kroki, choć obejście nasze nie takie znów wielkie. I po zastodolu, i po sadzie chodzili, i do chlewów, do stodoły zachodzili, a nawet do piwnicy znosił ojciec dziadka, bo piwnica u nas głęboka, schodów ze dwadzieścia, to nie dałby dziadek rady sam zejść. Ale wciąż, tu nie. I tylko czasem, ano trzeba by pokopać. I ojciec kopał. Kopał, potem zasypywał. I od nowa złościł się na dziadka. (...)
Warował ojciec jak pies trzy dni i trzy noce przy śmierci dziadka, nie zmrużywszy oka, bo jakoś nie mógł dziadek skonać. Wydawało się nawet, że może znowu wstanie, bo już raz tak było, że po świętych olejach wstał. Choroba, powiedział, myślałem, że już żem umarły. A to tylko śniło mi się. Aż trzeciego dnia przysnął ojciec aby na chwilkę i wtedy dziadek skonał. A cichutko, jakby mucha z izby wyleciała. Toteż kiedy ojciec się obudził, jeszcze spytał się dziadka:
- No jak, stoi w tej księdze zapisane, gdzieście zakopali?
Nie wypadało ojcu złościć się na nieboszczyka, ale za to sprawił dziadkowi pogrzeb jak nie ojcu. Trumna z sosnowych desek, nawet nie pomalowana, tyle że pokostem pociągnięta. I ksiądz z chałupy zwłok nie wyprowadził, dopiero od kościoła. (...)
I kopał dalej. Kopał po omacku, gdzie mu się zwidziało, bo już nie miał nawet mu kto powiedzieć, tu nie. Kopał w stodole, po zapolach i w chlewach pod żłobami, i pod wozownią, i przy progu chałupy, i nawet kiedyś chciał w chałupie kopać, ale matka mu nie dała. A razu jednego przyśniło mu się że pod psią budą są te papiery zakopane, to przestawił budę w drugi koniec obejścia, po-tem znów ją przestawił, znów gdzie indziej. Przestawiał chyba z dziesięć razy i w każdym z tych miejsc kopał, jakby dziesięć psich bud u nas było i dziesięciu psów. A był tylko jeden. To od tego przestawiania budy już nie wiedział, na kogo ma szczekać. I szczekał na wszystkich, na ludzi, konie, krowy, kury, gęsi, kaczki. I nawet na ojca już szczekał. W końcu którejś nocy zerwał się z łańcucha i przepadł. Podobno widzieli go ludzie gdzieś w polach wściekłego.
A ojciec dalej kopał. Jak go nieraz co napadło, to w pole nie pojechał orać, tylko kopał. Przyszła wojna, samoloty prawie nad strzechami latały, ludzie z bydłem, z pierzynami uciekali w pola, a on jakby zawziętszy się w tym kopaniu zrobił, wywalał coraz głębsze doły.
Kopał też po wojnie, choć jakby już wiarę tracił, bo nieraz chodził, chodził po obejściu, nie wie-dząc, gdzie zacząć, i nagle rzucał łopatę, a szedł młócić albo sieczkę rżnąć. I kiedy już się stary zrobił i siły zaczęły go opuszczać, też jeszcze od czasu do czasu szedł pokopać. Wywalił nieraz dół pośrodku obejścia na pół chłopa i trzeba było po nim zasypywać, bo nie było jak w obejście wo-zem wjechać.
Nie dałem mu w obejściu kopać, to szedł w sad i tam kopał. Od tego kopania uschła mi reneta i śliwka masztanówka. Miała śliwki niczym krowie oczy. Obrodziła nieraz, to się aż gałęźmi o zie-mię opierała. Musiałem jej wciąż pilnować, boby mi ją chłopaczyska z liśćmi oberwały. A nie było lepszych śliwek na chamułę.
A kiedy umierał, dał mi znak, że chce mi coś powiedzieć, i wydusił głosem jakby już z tamtego świata, żebym dalej kopał, bo choć jemu się nie udało, to mnie na pewno się uda. O, teraz by już wiedział, gdzie kopać. Ale za późno na niego.
Jak kopało następne pokolenie Pietruszków to już w Kamień na kamieniu.
Artur