A przy okazji dołączę do wątku bo moja wczorajsza przygoda trochę pasuje. Wybrałem się w południe do niedawno namierzonego lasu, gdzie to i owo już wykopałem. Szedłem skrajem szukając choć pół milimetra jakiegoś pseudo-wejścia, wreszcie udało się (straszne krzaki, niskie drzewa itd). Momentalnie zrobił się półmrok, cisza, jakoś tak dziwnie. Zmontowałem się ze sprzętem i idę. Dziwne, ale cały czas czułem, jakby ktoś mnie obserwował. Kątem oka zobaczyłem jakiś ruch - odwracam się, noż liść sobie opada. Jeden jedyny. Ciary aż mnie przeszły, choć powodu w sumie nie było. Mówię sobie - dobra, skoro mnie tak zmroziło - znaczy - trzeba sprawdzić, może to jaki znak :) Poszedłem w to miejsce gdzie liść opadł - sygnał... Całkiem ładny. Kopię - sygnet (dawałem do ID w innym wątku wczoraj). Wiem, że to jest totalny hardkor, ale naprawdę tam, gdzie ten liściu mnie wystraszył i opadł, właśnie go wykopałem. Obok inny sygnał, kopię, kopię, w dołku grzebię.. Coś mnie nagle tknęło, łeb podnoszę - lis stoi 2 metry ode mnie i się gapi... Wstałem - odskoczył - ale pozostał jakieś 10 metrów dalej. I łazi, krąży, spode łba patrzy. Myślę sobie, Chrystusie Niebieski, jakiś Werwolf (a raczej Werfox:) tu pilnuje fantów? Poszedł w końcu, ja się też jakoś uspokoiłem. Po jakiś 40 minutach wrócił. Zostawiłem wykrywkę i z telefonem za nim, coby zdjecie zrobić, kółko wielkie zrobił, do wykrywacza mi podszedł i węszy.. O, będzie dobra fota (o ile telefonem w ciemnym lesie można taką zrobić) - ja patrzę, a ten skubany mi kabel od sondy gryzie. No to chodu do niego z okrzykiem w stylu "uciekaj stąd, gierary hier". Poszedł obrażony w krzaki, położył się i gapi się na mnie. I tak już prawie do końca mojego łażenia (bo krążyłem w sumie w jednym miejscu) Do tej pory zastanawiam się, czy to nie był jego sygnet, bo ewidentnie go pilnował :)
|