Cytuj:
Wiktor Kaźmierowicz w pobliżu domu zakopał cały arsenał broni. - Wszystko było w doskonałym stanie - zapewnia 91-latek. Lada dzień, po prawie 69 latach, w Brudzeniu Dużym zjawią się saperzy i zajmą wojenną "pamiątką".
- W najbliższy wtorek jestem umówiony na miejscu z właścicielem posesji. Jeśli potwierdzi się, że tam może coś być, zabezpieczymy teren i wezwiemy saperów z Kazunia - zapewnia aspirant Stanisław Kowalski, kierownik posterunku policji w Brudzeniu Dużym. - Ja jestem miejscowy, słyszałem, że były tu wojenne walki i starcia, więc bardzo prawdopodobne, że i broń gdzieś została.
Wiktor Kaźmierowicz pochodzi z Janoszyc niedaleko Płocka. Jego rodzina od wielu lat miała tam posiadłość z okazałym młynem na Skrwie, który stał jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku, a pracował do lat 80. Teraz administracyjnie to już Brudzeń.
Wiktor wychował się w Janoszycach, do szkoły chodził w Płocku, a po wojnie ruszył na studia do Wrocławia. Ukończył chemię, tam pracował, by w końcu 1951 r. przenieść się do Warszawy. Pracował naukowo, był docentem w Instytucie Chemii. Na prośbę córki napisał książkę "Opowieści rodzinne". Powstawała kilka lat. To ponad 200 stron, zdjęcia. Kaźmierowicz zawarł w niej burzliwą historię swoją i rodziny od roku narodzin (1922) do przenosin do stolicy. Jest tylko 10 egzemplarzy "Opowieści...".
Rodzina bardzo mocno angażowała się w pomaganie AK, w różnych okresach przechowywała sporo osób w młynie. Wiktor działał w AK, m.in. przemycał radiostację, był łącznikiem ukrywającego się w okolicy Ludwika Kamińskiego, ps. "Wyrwa", szefa kontrwywiadu i wywiadu AK w Inspektoracie Płocko-Sierpeckim.
- Pewien fragment w książce mojego wuja dotyczy zbierania broni i ukrywania jej w okresie, gdy już przeszedł front - mówi Hubert Piotrowski, lekarz z Brudzenia. W styczniu 1945 r. front przetoczył się przez okolice Płocka, Niemcy zaciekle bronili się przed Rosjanami, do potyczki doszło bardzo blisko Brudzenia. Uciekający Niemcy porzucali mnóstwo broni, trafiało się także rosyjskie wyposażenie. Zabieranie i ukrywanie tej broni było zakazane, śmiertelnie niebezpieczne. Ale Kaźmierowicz robił to wspólnie z kilkoma osobami. Broni było mnóstwo. "Od zwykłych karabinów, wszelkiego typu automatów, lekkich i ciężkich karabinów maszynowych, granatów, min, pancerfaustów, aż do dział artyleryjskich i czołgów. Szosa od Brudzenia do Turzy i Sobowa była dosłownie usłana porzuconym uzbrojeniem" - pisze Wiktor Kaźmierowicz w swojej książce. I dalej: "Przez nasze ręce przeszło wiele pięknych egzemplarzy broni, ręczne karabiny maszynowe typu MG-34 i fantastyczne niemieckie Schmeisery MP-43 i MP-40, niezawodne radzieckie pepesze i Digtariewy. Zbieraliśmy również granaty".
Wraz z kolegą Wiktor zajmował się bronią rozsianą w promieniu kilometra, przynoszoną przez "Nastka", także członka AK. Nocą czyścił ją, smarował towotem, owijał w szmaty i pakował do skrzyń, zbijanych wcześniej w tajemnicy w podwórku. W tym czasie matka Wiktora pilnowała, by nikt ich nie podpatrzył. To wszystko działo się naprzeciw stodoły, w ogrodzie, w pustym kopcu po ziemniakach.
- "Nastek" zabierał tę broń i transportował wozem w inne miejsce. Gdzie? Nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć, konspiracja była wówczas doskonała - wspomina dziś Wiktor Kaźmierowicz, goszczący u rodziny w Brudzeniu.
Broni było tak wiele, że często dochodziło do wypadków. Nie zawsze udawało się ich uniknąć. W książce Kaźmierowicza czytamy, że w okolicy Płocka "chłopcy zainteresowali się porzuconym na stanowisku działem wraz z pociskami. Wiejskim geniuszom udało się je uruchomić. Wystrzelone pociski rozrywały się w odległości kilku kilometrów, nad polem, na którym ludzie młócili zboże. Oczywiście wszyscy pouciekali. A wędkarze na połów chodzili nie z wędkami, a z granatami".
Niesamowite opisy książkowe zainteresowały synów Huberta Piotrowskiego. Kilka miesięcy temu, przy pomocy 91-letniego bohatera wojennej zawieruchy, prawdopodobnie zlokalizowali wstępnie podziemny arsenał.
- Synowie użyli wykrywacza metali, w pewnym miejscu urządzenie dało mocny sygnał, podejrzewamy, że właśnie tam mogą być zakopane skrzynie z bronią. Ile? Tego nie wie nikt - przyznaje Hubert Piotrowski.
Jego wuj Wiktor dodaje: - Może być sporo, bo pamiętam, że jak po wojnie ktoś doniósł na jednego z sąsiadów, że ukrył broń i ją znaleźli, to wywieźli aż dwoma ciężarówkami.
Marcin Piotrowski, historyk, syn Hubera podkreśla: - Odkopanie skrzyń i zabezpieczenie broni to początek. Chcemy zachować pamięć o wartościowych ludziach z tamtych czasów, przypomnieć ich młodzieży, może zorganizować jakiś plener historyczny? Szukamy pomysłu, podpowiedzi, jak to zorganizować. Liczymy, że część broni ze skrzyń mogłaby trafić do szkolnej gabloty, najlepiej w Brudzeniu. By młodzi poznali ciekawą historię regionu.
Źródło:
http://plock.gazeta.pl/plock/1,35681,14 ... LokKrajTxt