Zaraz po obejrzeniu materiału przypomniała mi się historia, którą opowiedział mojej mamie, jej wujek. Wujek był operatorem koparki w Gdańsku. Zaczynał w latach 50 ubiegłego wieku. Pracował w zawodzie przeszło 30 lat. W tym czasie w ziemi często trafiał na różne ciekawe rzeczy, ale to co trafiło się pewnego dnia, było złotym wykopem. A teraz do rzeczy W latach 60/70 podczas pracy w dzielnicy Wrzeszcz, natknął się na kawałki drewna i kamienne fundamenty. Odkrycie zgłosił przełożonemu, a ten powiadomił głównego kierownika. Z racji, iż mieli dużo pracy, a mało czasu, szef nie spieszył się z informowaniem żadnych służb. A nakazał ekipie pracować dalej, ale obok odkrycia. Wtedy wujek kopiąc dalej, łychą trafił na gliniane naczynie (garnek) ze złotymi monetami. Zaniemógł z wrażenia, podobnie jak reszta ekipy. Szef na widok złota zaczął głupieć. Kazał wszystkim pracownikom opuścić wykop i dopiero wtedy wezwał odpowiednie służby tzn. milicję i konserwatora zabytków. Potem wujek dodał: zanim przyjechała milicja i konserwator, główny kierownik sam wskoczył do wykopu i "skubnął" kilka złotych monet w kieszeń. Widział to on (wujek) oraz jego przełożony. Jednak w żaden sposób nie zareagowali... (Dodam, że sam jestem zdziwiony tym faktem... :?) Przyjechała milicja. Zabezpieczyła teren. Konserwator zbadał znalezisko. Okazało się, że fundamenty to pozostałości po karczmie lub młynie. Natomiast jakie to były monety i co się z nimi stało, moja mama nie potrafi mi powiedzieć. Podobnie z wydatowaniem karczmy bądź młyna. Nie jest w stanie, ponieważ nie zapamiętała tego. Dowiedzieć się także już tego nie zdołam, bo wujek nie żyje od kilkunastu lat.
|