Jeśli weszli na stanowisko z pełną tego świadomością to ja nie usprawiedliwiam, ale jak czytam poniższy artykuł (jedynie słusznej gazety z Czerskiej) to powiem, że włos się jeży i retoryka z czasów dawnych się przypomina (czasem oglądam sobie dla śmiechu stare kroniki filmowe o amerykańskiej stonce, ale czytając ten artykuł usmiechu nie miałem)/;
Cytuj:
Trzech mężczyzn z wykrywaczami metali pojawiło się na stanowisku archeologicznym pod Tomaszowem Lubelskim. Dwóch zdołało uciec, jeden otoczony przez studentów poczekał na przyjazd policji. - Ta akcja pokazuje jak bardzo zmienia się nastawienie polskiej policji do rabowania dziedzictwa kulturowego. Do tej pory tylko słyszałem o takim podejściu funkcjonariuszy od kolegów - naukowców z krajów Europy Zachodniej i Skandynawii - mówi profesor Andrzej Kokowski
O sprawie "Wyborczą" poinformował prof. Andrzej Kokowski, dyrektor Instytutu Archeologii UMCS. Zdarzenie miało miejsce 5 kwietnia w Ulowie pod Tomaszowem Lubelskim. W miejscowości znajduje się zespół cmentarzysk i osad z końca starożytności - datowane są od końca IV w. do początku VI w. Część należała do Gotów a część do Herulów. Ich odkrycie na początku tego wieku wywołało w środowisku europejskich archeologów duże poruszenie.
- Od tej pory staramy się odpowiedzieć na pytanie co spowodowało, że ci ludzie wybrali na swoje osady akurat to niegościnne środkowe Roztocze, podczas gdy o krok dalej są żyzne ziemie okolicy obecnego Tomaszowa - mówi prof. Kokowski. - W Ulowie prowadzimy kompleksowe badania interdyscyplinarne. Oprócz archeologów biorą w nich udział też geografowie i mikrobiolodzy.
Studenci otaczają samochód
Studenci właśnie wyruszali rano w kierunku stanowisk archeologicznych, gdy nagle zobaczyli na polu trzech mężczyzn z wykrywaczami metalu. Mieli też saperki.
- Już na pierwszy rzut oka widać było, że są profesjonalnie przygotowani - opowiada dr Barbara Niezabitowska-Wiśniewska z Instytutu Archeologii UMCS, kierownik badań w Ulowie. - Mieli drogi sprzęt, ubrani byli w kamizelki, zupełnie jak w tym czasopiśmie "Odkrywca", które czytają. Grupa studentów i wykładowców liczyła ok. 20 osób. Część z nich od razu pobiegła w stronę poszukiwaczy, po drodze robili im zdjęcia komórkami i aparatami.
- Jeden z panów natychmiast zaczął oddalać się w stronę wsi, zostało dwóch. Pytaliśmy co tu robią, odpowiadali półsłówkami: "zostawcie nas w spokoju". Zrobiliśmy też zdjęcia wykopów, które zrobili - mówi dalej dr Niezabitowska-Wiśniewska. - Uznaliśmy, że nie będziemy tej dwójki zatrzymywać siłą, ruszyliśmy w swoją stronę. W lesie natknęliśmy się na zaparkowany samochód - półterenówkę. Prowadzę tam badania od 12 lat i wiem, że raczej nie należy do kogoś ze wsi. Uznaliśmy, że pewnie należy do tych poszukiwaczy. Spisaliśmy numer rejestracyjny i zadzwoniłam na policję. Wtedy z krzaków wyszedł jeden z panów, którego spotkaliśmy na polu. Nie miał już wykrywacza ani kamizeli. Na oko jakieś 50 lat. Oświadczył, że wraca ze spaceru i zaraz ma zamiar odjechać. Wsiadł do auta i chciał odjechać. Ale otoczyliśmy samochód i nie pozwoliliśmy mu na to.
"Pan wykrywaczowiec" się plącze
Policjanci z odległego o 12 km Tomaszowa pojawili się na miejscu po dwudziestu minutach.
- Przyjechali naprawdę szybko - mówi pani doktor. - "Pan wykrywaczowiec" tłumaczył się im dość niespójnie. Wyjaśniał, że poszedł na spacer, a na polu spotkał dwóch nieznajomych i oni dali mu pochodzić z wykrywaczem, bo był ciekaw jako to jest. Ale ich nie zna. Miał przy sobie plastikową torbę, na pytanie na co mu ona oświadczył, że chciał też zbierać grzyby. W bagażniku auta stały trzy pary gumowców, każdy w innym rozmiarze. Telefon komórkowy "pana wykrawczowca" dzwonił bez przerwy. Policjanci nie pozwolili mu odebrać. Przypuszczam, że oddał swój sprzęt kolegom, ci schowali się w krzakach i czekali aż przyjedzie po nich samochodem. Zapewne się niecierpliwili.
Po pewnym czasie na miejscu pojawił się policyjny pies tropiący z przewodnikiem oraz ekipa dochodzeniowo-śledcza. Z pola gdzie studenci spotkali trzech mężczyzn pies zaprowadził policjantów prosto do auta w lesie. Dwóch pozostałych poszukiwaczy nie udało się namierzyć. Śledczy zabezpieczyli po nich ślady.
- Mamy też ich zdjęcia, przekazaliśmy policji - dodaje Niezabitowska-Wiśniewska.
W miejscu które przeszukiwali mężczyźni prace archeologiczne jeszcze się nie rozpoczęły, badacze zdejmują warstwy gruntu kilkaset metrów dalej. Ale naukowcy nie mają wątpliwości, że nie można mówić o przypadku.
- Osobnicy z wykrywaczami metali doskonale wiedzieli co było na tym terenie, wiedzieli o naszej obecności. Działali z gigantyczną premedytacją. Mimo, że w tym dokładnie miejscu jeszcze nie zaczęliśmy pracować to cały ten obszar jest stanowiskiem archeologicznym wpisanym do rejestru wojewódzkiego konserwatora zabytków - podkreśla prof. Kokowski.
PRACUJE TU 150 OSÓB. NA RAZIE WIELKA DZIURA W ZIEMI
Sierżant sztabowa Agnieszka Gromek z policja w Tomaszowie Lubelskim mówi, że 47-letni mieszkaniec Tomaszowa Lubelskiego usłyszał zarzut niszczenia zabytków archeologicznych. - Grozi za to od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Mężczyzna nie przyznał się do winy. Został zwolniony. Dwóch pozostałych jest poszukiwanych.
Polska policja wyciąga wnioski?
Prof. Kokowski nie ukrywa, że zaimponowała mu tomaszowska policja.
- Policjanci doskonale wiedzieli jak podejść do sprawy, znali kwalifikację prawną czynu. Szybko i sprawnie zabezpieczyli ślady i przesłuchali świadków zdarzenia. Uważam, że ta akcja pokazuje jak bardzo zmienia się nastawienie polskiej policji do rabowania dziedzictwa kulturowego. Do tej pory tylko słyszałem o takim podejściu funkcjonariuszy od kolegów - naukowców z krajów Europy Zachodniej i Skandynawii.
Kokowski opowiada, że wcześniej brał udział w przeszukiwaniach mieszkań ludzi związanych ze środowiskiem poszukiwaczy skarbów. - Sami policjanci mówili mi, że nie wiedzą czego szukają i po co. Czuli się wręcz skrępowani. Są przygotowywani do wykrywania sprawców włamań w sklepie czy mordobicia, a nagle każde im się wykonywać czynności policyjne związane z jakimś kawałkiem drutu czy skorupą. Gdy im mówiłem, że to bardzo cenne artefakty byli zdumieni. Teraz okazuje się, że polska policja potrafi wyciągać wnioski.
"Nawróceni poszukiwacze"
Wykrywacze metali są coraz tańsze i a ich wybór jest coraz większy. Wyprawę do lasu w weekend z takim urządzeniem wiele osób traktuje jako sposób spędzania wolnego czasu.
- Zgadzam się - przyznaje prof. Kokowski - ale wędkarstwo też jest szalenie popularne. I każdy wędkarz wie, że bez karty wędkarskiej, opłacanych składek czy specjalnego pozwolenia w przypadku niektórych łowić nie można bo jest się po prostu kłusownikiem. I nikt tego nie kwestionuje. Identyczna sytuacja dotyczy chodzenia z wykrywaczem metalu. Trzeba wcześniej pójść do konserwatora zabytków, powiedzieć czego chce się szukać, gdzie i kiedy. A on wtedy - jeżeli nie mówimy o stanowisku archeologicznym - wyda pozwolenie. Jeżeli się go nie ma, po prostu łamie się prawo.
Archeolog nie ukrywa, że z naukowcami współpracują też "nawróceni poszukiwacze" - choćby niedawno opisywany przez "Wyborczą" Artur Troncik - Zapraszamy ich na stanowisko, a gdy coś znajdą nie ryją w ziemi tylko informują archeologa. Mają satysfakcję, a my spokój, że stanowisko nie zostało zniszczone - mówi. - Mimo wszystko na współpracę z nami decyduje się garstka. Uważam, że problem rabowania dziedzictwa kulturowego mogą rozwiązać zdecydowane działania Policji. Właśnie takie jak w Ulowie. W Skandynawii ten problem przestał istnieć w latach 60, dzięki konsekwencji funkcjonariuszy i surowemu prawu.
Zainteresowanie zezwoleniami na poszukiwania z detektorem jest bardzo małe. W ciągu ostatnich trzech lat takich wniosków do biura wojewódzkiego konserwatora zabytków wpłynęło zaledwie 12, z czego dziewięć zostało złożonych przez osoby fizyczne. Zawsze jednak podawały one, że będą współpracować z zawodowymi archeologami. To oznacza, że poszukiwacze współpracowali z naukowcami przy projektach badawczych.
http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,35640, ... ednym.htmlSłowotwórstwo Pana doktora ("Pan wykrywaczowiec") na poziomie :n