Słyszałem dziesiątki opowieści o depozytach, prawie wszystkie to bajeczki dla grzecznych dzieci. Kiedyś leżałem w szpitalu w jednym pokoju z starszym facetem który w latach pięćdziesiątych z ramienia rządu zajmował się takimi depozytami na terenach tak ukochanego przez poszukiwaczy legendarnego Dolnego Śląska. Otóż gość wprost stwierdził że po I wojnie i w trakcie II wojny światowej, ludność niemiecka była już tak zubożała na tych terenach że nic specjalnie wartościowego nie mieli. To co zakopywali to głównie fajans, pościel, obrusy, sprzęty gospodarcze, czasem jakieś obligacje rządowe i stare dokumenty rodzinne. Zamożniejsi to na długo przed przybyciem Armii Czerwonej ulokowali majątki w bankach krajów neutralnych, lub co naiwniejsi (nie znam jakoś bogatych i naiwnych) w bankach III Rzeszy. A co mieli z biżuterii i złota to po prostu brali ze sobą, i stać ich było podczas ucieczki na samochody i benzynę do nich, oraz na danie w łapę by wystawić dokumenty podróży i wywozu z podpisami największych bonzów Hitlerowskich. Na ładnych parę lat podczas których zajmował się w tym resorcie tymi konkretnymi sprawami, to takich depozytów było raptem trzy. W tym jedna sprawa dość głośna na Dolnym Śląsku. Jako że wiadomy urząd kontrolował wtedy już w miarę dobrze handel kruszcami przez podstawionych ludzi, to większe skarby przywozili ze sobą wysiedleńcy ze wschodu i pozbywali się ich na miejscu niż jakieś wykopane z ukrycia miejscowe walory. Wpadali nagminnie szabrownicy i kombinatorzy dewizowi, zazwyczaj wpadali bardzo głupio zresztą. Na tysiące donosów przez które przebrnął sprawdził się tak naprawdę jeden jedyny. Nie wiadomo zresztą czy był to depozyt, bo facet psychicznie chory próbował spieniężyć maleńkie sztabki złota z przedwojennej Jugosławii. Nic z niego nie wyciągnięto, odsiedział z dwa lata i wylądował u czubków. Jak powiedział sprawdzanie pogłosek i plotek sprowadzało się do błędnego koła. Czasem docierał do źródła które jak się okazywało było na tyle wiarygodne że w pijanym widzie mosiężny złom brało za złotą zastawę, złote ruble za część drogocennego zbioru numizmatycznego. Przez te lata pracy nauczył się że nie wszystko złoto co się świeci , a najczęściej to po prostu gówno. I że jeśli ktoś coś znalazł to prędzej czy później nie wytrzymywał i próbował coś opylić a wtedy wpadał i okazywało się że co najwyżej miał kilka obrączek albo kilkanaście Świnek. Uwierzyłem facetowi, dał mi kilka namiarów na fajne miejsca które sprawdził mój kolega z Śląska i w 80% fajne rzeczy tam były z II wojny, niestety nic cennego. Osobiście byłem świadkiem jednego odnalezienia depozytu w dodatku żydowskiego. Sprawa poszła na pewniaka bo wiedzieliśmy co i gdzie. Depozyt był na strychu pod glinianą polepą starej kamienicy, zawierał weksle dłużników, akty urodzenia, i dwa albumy z fotografiami. Wszystko zostało zwrócone właścicielom. Wartość kolekcjonerska prawie żadna, historycznie też niespecjalnie jakoś ciekawe. Za to wartość sentymentalna dla właścicieli niemała. Jedyny depozyt na jaki trafiłem to duże kulki z fabryki łożysk w Kraśniku, chyba jeszcze za PRLu starali się w ten sposób ukryć spieprzoną produkcję, bo strach na złom było tyle tego wywieźć. Dziś już po tym depozycie śladu nie ma, albo ja nie potrafiłem po latach wrócić na to miejsce (skleroza nie boli).
|