Argo napisał(a):
Filip pamietaj ze Niemcy maja inna filozofie pracy bo do tego zmusiło ich zycie, nie zdetonujesz ciezkiej amerykanskiej bomby lotniczej w srodku miasta, trzeba ja przed wywiezieniem rozbroic i w miare bezpiecznie wywieźć gdzies na ubocze, naszych rozleniwilo to ze tak na prawde guzik mąja teraz do czynienia z niebezpieczenstwem, granat moździerzowy czy pocisk artyleryjski sam z siebie nie wybuchnie, czasy hardcorów na zdejmowanych po wojnie polach minowych dawno mineły
Ot, sedno sprawy, z tym że Niemcy zasadę nie przewożenia uzbrojonych materiałów niebezpiecznych przełożyli na praktycznie całą amunicję powyżej pewnego określonego ekwiwalentu TNT, przedmioty o mniejszym ekwiwalencie można przewozić w specjalnych pojemnikach balistycznych uzbrojone. Bomby lotnicze niekiedy niszczy się na miejscu, kiedy usunięcie zapalników byłoby zbyt ryzykownej, robi się to czasem przy pomocy czegoś, co chyba nie ma odpowiednika w naszym języku, a luźno tłumacząc nazywa się liniowy ładunek kumulacyjny, powoduje on deflagrację ładunku wybuchowego bomby nie powodującą dużych zniszczeń, lub nawet uszkodzenie korpusu bomby bez pobudzenia ładunku. Czasami się to nie udaje, jak było jakiś czas temu w Monachium. To prawda, to co w Niemczech jest obowiązkiem, u nas jest zakazane, w Polsce prawie żaden saper nie umie niczego rozbroić bo nie ma nawet ku temu stosownych kwalifikacji, skutkiem czego wiedza na temat amunicji podejmowanej jest w stanie szczątkowym. Żałuję, że nie mam zdjęć protokołów odbioru amunicji przeznaczonej do zniszczenia, jakie czasami miałem do przechowania, żeby zdać szefostwu firm dla których pracowałem - wszystkie pociski od 75 do 122 mm były zawsze opisywane jako "pocisk artyleryjski 100 mm", nie wiem nawet czy z lenistwa, czy z niewiedzy, czasem chyba to pierwsze, a czasem drugie. Na wielu kontraktach pracowałem z dowódcami patroli na emeryturze, oni w większości nie ogarniali podstawowych tematów i terminologii, dla nich każdy pocisk, niezależnie czy kompletnie nieszkodliwy, czy groźny nawet przy przenoszeniu był "kubusiem", który należało rozwalić i już. To o czym pisze Argo się kiedyś zemści, nic się w tym kraju nie zmieni, dopóki nie dojdzie do jakiejś katastrofy, kiedy np. Star czy Iveco z patrolu zderzy się na jakiejś krajówce czołowo z tirem, albo wpadnie na przejeździe pod pociąg i nastąpi hekatomba ofiar, dopiero wtedy całkowicie zmieni się metodyka pracy. Tak było w Polsce od zawsze, musi się najpierw zawalić dach obciążony śniegiem, albo spalić socjalny barak z ludźmi w środku, żeby wprowadzić zasady BHP z prawdziwego zdarzenia.
-warlock- napisał(a):
Jeżeli jest to możliwe, to prosiłbym o demonstrację. Podziel się wiedzą, przyda się każdemu.
Nie zbierałem nigdy detonatorów i spłonek, a w czasie rozminowań nie miałem głowy do tego, żeby te maleństwa fotografować, jeśli coś się pstrykało, to jedynie jakieś większe, ciekawe sztuki "na pamiątkę", lub coś bardzo nietypowego, rzadkiego. Tutaj masz podstawowy katalog niemieckich spłonek i detonatorów z okresu II wojny, nie jest to wyczerpanie tematu, ale pewna podstawa, brakuje oczywiście, polskich, francuskich, czeskich, radzieckich, amerykańskich, angielskich i wielu innych, które można znaleźć na naszych ziemiach, a które przyszły wraz z armią niemiecką. Część tych rzeczy będzie oczywiście budzić skojarzenia, ale niektóre niekoniecznie. Na bieżąco przychodzą mi 2 przykłady do głowy, zapalnik z granatu Mills, gdybym nie znając się znalazł go luzem w ziemi, stwierdziłbym że jakieś ustrojstwo od lutlampy albo inny czort. Drugi przykład z głowy, spłonka detonująca obsadzona w mimośrodowej osadzie w zapalniku MG-8 produkcji radzieckiej. Praktycznie mało kto dopatrzyłby się w tym czegoś niebezpiecznego, bo wygląda kompletnie jak nie z amunicji. Siłę ma naprawdę potężną, widziałem w działaniu, z blaszanej puszki po fasolce zostały strzępy blachy, a spłonka ta mieści się w dłoni. Niestety materiałem zdjęciowym też nie dysponuję.
http://lexpev.nl/downloads/ringbuchzundladungen.pdf