W ramach ciekawostki :)
http://www.pomorska.pl/publicystyka/art ... ,id,t.htmlCytuj:
Rozmowa z Włodzimierzem Antkowiakiem, autorem książki "Podwodne zagadki Polski" o skarbach, które nadal czekają na odkrycie i tajemnicy, którą ujawni tylko po podpisaniu umowy z polskim rządem.
- Poszukiwania informacji o zapomnianych skarbach rozpoczął pan jako jeden z pierwszych w Polsce.
- Zanim zająłem się tym tematem, bardzo poważnie drążyła sprawę Służba Bezpieczeństwa. Prowadzono poszukiwania na szeroką skalę. Major Stanisław Siorek założył w tym celu stowarzyszenie i zebrał ogromne archiwum. Największe poszukiwania dotyczyły Lubiąża, gdzie znaleziono pocysterskie złote i srebrne monety. W sprawę zaangażowany był nawet gen. Kiszczak, a czynności wykonywało wojsko. Notabene monety zostały sprzedane za granicą. Odnalazłem majora Siorka, który sporo mi powiedział. Niestety, większość informacji posiadanych przez Służbę Bezpieczeństwa nie potwierdziła się. Opisałem to wszystko w swojej pierwszej książce o skarbach i wówczas już wszystko zaczęło się rozkręcać samo. Zgłaszali się do mnie ludzie, przekazywali mi różne historie, a ja jeździłem po Polsce i weryfikowałem je. Byłem też w Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. To był czas, kiedy trwały tam zupełnie dzikie poszukiwania. Kilka osób zginęło, mówiło się o krwawych porachunkach między poszukiwaczami. Z czasem udało mi się nawiązać również kontakty z naukowcami, którym zawdzięczam wiele wskazówek i tropów. Zaczęliśmy wykorzystywać do badań radar geofizyczny, który w latach 90. był szczytem marzeń dla poszukiwaczy.
- Nadal prowadzi pan poszukiwania na własną rękę?
- Od 10 lat nie zajmuję się już poszukiwaniami. Zdobywam jedynie informacje. Wymogi ustawy o ochronie zabytków sprawiły, że zupełnie się to nie opłaca. Poszukiwania to ogromne koszty, a praktycznie wszystko trzeba oddać państwu. Ponieważ uniemożliwiono nam w praktyce poszukiwania, zająłem się nauką i stworzyłem nową gałąź wiedzy - tezaurologię, czyli naukę o skarbach (śmiech).
- Zachował pan tajemnice, którymi nie dzieli się z czytelnikami.
- Owszem. Mam lokalizację na Dolnym Śląsku - sztolnię w której ukryte zostały zabytki przywiezione kilkoma ciężarówkami. Informacja jest pewna, pochodzi od pasjonata z Niemiec, szefa dużego holdingu. On otrzymał ją od niemieckiego SS-mana, który osobiście nadzorował akcję pogłębiania sztolni i ukrywania skarbu. Znamy dokładne umiejscowienie kryjówki. Dopóki jednak rząd nie podpisze z nami umowy, która pozwoli nam zachować 50 proc. odnalezionych kosztowności, nie wskażę jej lokalizacji.
- Ile osób pomimo restrykcyjnych przepisów poszukuje skarbów?
- Około 50-60 tys. Efekt zmiany ustawy jest taki, że prowadzi się tysiące poszukiwań, a konserwatorzy wojewódzcy i tak nie mają zgłoszeń. Stworzono martwe prawo. Notabene w ciągu ostatniego ćwierćwiecza wzrosła kultura tych poszukiwań. Nie zdarza się dzisiaj raczej, żeby poszukiwacze chodzili po zasianych polach, zwykle pytają też właścicieli terenu o zgodę i zakopują po sobie dołki. Oczywiście - jeśli posłuchać relacji - wszystkich znalezisk dokonuje się "przypadkowo" - szedł sobie człowiek przez las i nagle zahaczył butem o skarb (śmiech). Dziwnym sposobem skarby same wydostają się na powierzchnię.
- Najnowszą książkę poświęcił pan w całości skarbom podwodnym. Są ciekawsze niż te na suchym lądzie?
- Najważniejsze skarby na lądzie opisałem już w poprzednich książkach, więc przyszedł czas na te ukryte pod wodą. Jest to bardzo różnorodny zbiór przedmiotów.
- Poszukiwania podwodne to już nie jest zabawa dla amatorów.
- Zdziwiłby się pan widząc, jakim sprzętem dysponują amatorzy. Dostępność asortymentu do nurkowania jest dziś tak duża, że jak najbardziej z moich wskazówek mogą korzystać również amatorzy. To jest ciekawa forma rekreacji, choć użycie detektorów również pod wodą wymaga zgody konserwatora.
- Co można znaleźć pod wodą?
- W naszym regionie wód jest sporo, a co za tym idzie, sporo można w tych wodach znaleźć. Nam udało się swego czasu odnaleźć w Sępolence samobieżne działo szturmowe StuG IV, którego wówczas nie miał nikt inny na świecie. Trafiło do muzeum w Skarżysku-Kamiennej. Kilka lat później drugi egzemplarz znaleziony został w rzece Rgilewce i trafił do znakomitego Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu. Skarbami stały się dziś głównie elementy uzbrojenia pancernego, bo wartość dobrze zachowanego sprzętu to często około 100-200 tys. euro. Wiem skądinąd, że tego typu znaleziska wyjeżdżają czasami z Polski za granicę. Jako złom zostały np. wywiezione do niemieckiego muzeum prototypowe pancerne kopuły (dwie były nad Drwęcą w Samborowie). Na pewno ciekawe rzeczy kryje Jezioro Pakoskie, na dnie którego spoczywają szczątki rosyjskiego bombowca szturmowego Tu-2. Wpadł tam w 1952 roku. Z kolei w stawach potorfiskowych w miejscowości Mokre utknął pod koniec wojny prawdopodobnie niemiecki Tygrys.
- Wierzy pan, że rakiety V2 również gdzieś się zachowały.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wody w okolicy Wierzchucina w Borach Tucholskich kryją części rakiet V-2. Odnalezienie którejś z nich byłoby prawdziwą sensacją. Bardzo ciekawym miejscem jest kanał Trynka w podgrudziądzkiej Kłódce. Od dawna spływają do mnie informacje, że w okolicy dzisiejszej elektrowni wodnej żołnierze polscy jeszcze w sierpniu 1939 roku zakopali na dnie kanału (z kanału spuszczono wodę) kilka skrzyń z nieznaną zawartością. Sądzę, ze samo badanie magnetometrem mogłoby rozstrzygnąć wiele wątpliwości. Ja jednak na pewno tego nie zrobię, bo uzyskanie zgody od konserwatora na takie badania trwa miesiącami, a później trudno się doprosić, żeby któreś z naszych muzeów zaopiekowało się znaleziskiem.
- Pozostałości dawniejszej historii również odnajdziemy w naszych wodach? Każdemu poszukiwaczowi marzy się zapewne skrzynia złota.
- Jest i skrzynia. Historia dotyczy jeziora Sadłużek w powiecie radziejowskim, gdzie 27 września 1331 roku miała zostać zatopiona dębowa skrzynia z tzw. skarbem Łokietka. Był to majątek rycerzy biorących udział w bitwie pod Płowcami. Dla mnie bardziej interesująca jest perspektywa odnalezienia w okolicy Chełmna tak zwanych młynów łodnych. Na pewno w czasach krzyżackich na wyspie koło Chełmna funkcjonował system złożony z 10-11 takich młynów. Do czasów współczesnych nie zachował się żaden. Wspaniale byłoby odkryć ich pozostałości. Uważam, że jest to jak najbardziej realne, skoro znajdujemy wraki statków z tamtego czasu.
- W swojej książce opisuje pan również sensacyjną historię bombardy wielkiego księcia Witolda.
- Tę informację zawdzięczam niedawno zmarłemu prof. Stanisławowi Alexandrowiczowi z UMK. Rzeczywiście, bombarda, która odlana została prawdopodobnie w Toruniu, spoczęła na dnie razem z końmi, a może i ludźmi księcia. Ślady tej tragedii powinny znakomicie zachować się na dnie Jeziora Golubskiego koło Ełku, ponieważ warstwa mułu sięga tam nawet kilkunastu metrów. Przyszłość może przynieść więc fascynujące odkrycia.
Ciekawsze fragmenty wypowiedzi świadczące o zaawansowanej postaci schizofrenii bądź też demencji starczej pozwoliłem sobie wytłuścić. :)
A tak nawiązując do pierwszej wypowiedzi Lipka - nestor z niego taki, jak z koziej d...y trąba, on i jemu podobni tzw. "poszukiwacze skarbów" to grupa kręcąca się wokół wymyślonych we własnym gronie bajęd o podziemiach zamków typu Książ, szczelin jeleniogórskich, zatopionych skrzyń, tuneli w Ślęży, "muchołapek", zatopionych konwojów ciężarówek SS, wysadzonych sztolni z wrocławskim złotem, nazistowskich latających talerzy, strażników Gór Sowich i tym podobnych wyssanych z palca durnowatych historyjek. Nie przeczę, jako nastolatek czytałem jego pierwszą książkę z wypiekami na twarzy i nie ukrywam, między innymi jego publikacja popchnęła mnie do kupna wykrywacza. Później, w 2001 roku byłem jednak na zlocie nieformalnej grupy "Underground" w Górach Sowich, grupy złożonej z podobnych osobników żyjących w wykreowanym przez siebie świecie legend i po tym co zobaczyłem, czar prysł. Jak dla mnie to są ludzie, którzy w życiu niczego sensownego nie znaleźli, a potrafią jedynie wciskać innym te swoje kocopoły (część ludzi rekrutujących się z MAP-u Antkowiaka również, tu Lipek może wiedzieć o kim mówię ;) ). Antkowiak przez jakiś czas miał o tyle szczęścia, że ktoś kupował te jego bajędy, tyle że z czasem zainteresowanie jego osobą jak również literaturą spadło i tak naprawdę któreś z rzędu pokolenie poszukiwaczy kompletnie już tego faceta nie kojarzy. Książki mu się przestały sprzedawać, środowisko o nim zapomniało i stąd wylewanie swoich gorzkich żali. O ile na przykład taka Lamparska jakoś się trzyma na fali, to Antkowiak, podobnie jak i np. Rysio Wójcik i im podobni wypadli na mieliznę, ot i cała tajemnica frustracji stetryczałego "poety i prozaika", któremu się nie udało odnieść żadnego sukcesu w życiu.