"Po wyspowiadaniu „Inki” i „Zagończyka” księdza Prusaka zamknięto ponownie w pustej celi. Tym razem długo nie czekał. Przyszli i kazali mu iść za nimi. Wąskim zejściem zeszli na poziom przyziemia więzienia. Weszli do dużego pomieszczenia. Jedna z jego murowanych ścian wyłożona była drzewem, przed nią stały dwa słupy.
W pomieszczeniu panował swoisty tłok. Było tu znacznie więcej ludzi, niż później oficjalnie ujmował to protokół. Za nakrytym czerwonym suknem stołem siedział prokurator mjr Wiktor Suchocki. Obecni byli już też: naczelnik więzienia Jan Wójcik, jego zastępca Alojzy Nowicki i lekarz Mieczysław Rutkowski. Funkcję dowódcy plutonu egzekucyjnego pełnił ppor. Franciszek Sawicki. Na jego komendę czekało 10 żołnierzy, każdy z pepeszą i z magazynkiem po 10 sztuk amunicji, razem sto pocisków na dwoje ludzi. Byli tam też prawdopodobnie doprowadzający skazanych funkcjonariusze Straży Więziennej.
„Inkę” i „Zagończyka” wprowadzono ze skutymi rękami. Pozostawione w więzieniu przez Niemców kajdany, po wyzwoleniu pełniły niejednokrotnie tego typu funkcje. Po wejściu skazanych ubecy stali się grubiańscy i wulgarni, stek wyzwisk i lżenie szły w ich kierunku skazanych. Ustawiono ich przy słupach. Chwila uspokojenia zapanowała dopiero, gdy podszedł do nich ksiądz i dał im krzyż do ucałowania. Gdy odszedł, chciano im zawiązać oczy, nie wyrazili zgody. Nie bali się widoku swoich katów i plutonu egzekucyjnego.
Prokurator odczytał uzasadnienie wyroku, poinformował, że ułaskawienia nie było. Przed skazanymi stał już pluton egzekucyjny. Końcem mowy prokuratora była komenda.
- Po zdrajcach narodu polskiego, ognia!
W tym momencie skazani, jakby wcześniej umówieni, głośno i odważnie krzyknęli.
- Niech żyje Polska!
Padła salwa ognia. Dwóch, może trzech żołnierzy nie zachowało ognia pojedynczego, z ich broni poszły serie pocisków. Być może okrzyk skazanych, być może patrząca im śmiało w twarz młoda dziewczyna, być może rzeczywistość konieczności pozbawienia życia drugiego człowieka, to być może miało jeszcze inne znaczenie dla każdego z tych żołnierzy. Faktem jest, że mimo bliskiej odległości do skazanych, 3 może 4 metrów, po salwie „Inka” dalej dawała oznaki życia. Ciało „Zagończyka” osuwało się bezwładnie. „Inka” ranna próbowała jeszcze stać, twarz skierowała w stronę jej katów i cichszym już głosem, z wysiłkiem, jeszcze krzyknęła.
- Niech żyje Łupaszko!
Podporucznik Sawicki nie czekał dłużej. Z pistoletem w ręku szybko podszedł do rannej ofiary. Strzałem kierowanym bezpośrednio w głowę zakończył spektakl. Żądza śmierci została spełniona, rowem pomiędzy słupami powoli ściekała krew.
Dla księdza Prusaka jego udział w tym „igrzysku” był nie do zniesienia. Po udzieleniu ostatniej posługi stał wciśnięty pomiędzy innych uczestników obserwujących zdarzenie.
Musiał jeszcze poczekać. Lekarz pochylony nad ciałami potwierdzał zgony. Prokurator wypełniał protokół. Dopiero po jego podpisaniu pozwolono księdzu wyjść. Nie wie jak znalazł się w samochodzie, nie wie też czy wracał z tymi co go przywieźli. W samochodzie nie odzywali się do siebie"
Przepraszam za długi cytat ale chyba koledze Wojtkowi o to chodziło. Cytat z książki W. Kowalskiego "Dwie strony krat". Autor bazował na relacjach świadków naocznych oraz materiałach IPN.
|